niedziela, 23 lutego 2014

Chapter 1.

     Podniosłam się z miejsca i stając na palcach ściągnęłam z półki wiszącej na ścianie, bagaż rzucając go na siedzenie. Po jedenastogodzinnej podróży z Tennessee w końcu pociąg wjechał na peron piąty w Nowym Jorku. Czując jak pojazd zwalnia, stanęłam przy lekko uchylonym oknie wychylając głowę obserwowałam co działo się na zewnątrz. Na samą myśl, że za chwilę będę musiała wysiąść i spotkać się z zupełnie obcymi mi ludźmi rozbolał mnie brzuch, oddech stał się płytki, a serce zaczęło walić jak głupie. Złapałam się małego blatu przymocowanego do drewnianej płyty pod oknem, by nie wylądować na pustych siedzeniach, kiedy pociąg nagle mocno zahamował, a ja straciłam równowagę. W przedziale nie było już nikogo, każdy wysiadł na wcześniejszych stacjach, tylko ja jechałam do samego końca. Wciągnęłam na siebie szarą bluzę z Obey, podwinęłam rękawy i przeczesałam włosy palcami. Spojrzałam na swoje odbicie w niewielkim lusterku stwierdzając, że nie wyglądam najlepiej, ale nie mogłam spodziewać się niczego innego po całym dniu jazdy. Pozbierałam swoje rzeczy zarzucając torbę na ramię i skanując pomieszczenie, czy na pewno wszystko wzięłam, przesunęłam ciężkie, stare drzwi w lewą stronę zamykając je za sobą. Szłam długim, wąskim korytarzem w kierunku wyjścia. Chłodny wiatr owiał moje ciało wywołując nieprzyjemny dreszcz i gęsią skórkę, gdy schodziłam z metalowych schodków. Coraz bardziej się stresowałam. Zmarszczyłam brwi rozglądając się dookoła. Nie widząc nikogo, kto czekałby na mnie, wolno ruszyłam przed siebie. Na stacji było bardzo głośno, dlatego wyciągnęłam słuchawki z uszu, owinęłam je wokół iPod'a, po czym wrzuciłam przedmiot do torby, w razie, żeby słyszeć nawoływanie. Nie pamiętałam jak wyglądają moi nowi opiekunowie, widziałam ich tylko raz w życiu, będąc małą dziewczynką. Tak strasznie obawiałam się spotkania z nimi. Nie wiedziałam jak mnie przyjmą, czy aby na pewno chcieli bym z nimi zamieszkała i czy nie robili tego wszystkiego z litości. Przecież byłam już pełnoletnia, więc równie dobrze mogłabym poszukać sobie czegoś na własną rękę. Miałam czterysta dolarów, może to nie była jakaś wybujała kwota, ale na początek starczyłoby wynająć jakiś mały pokój i zacząć prowadzić samodzielne życie. Jednak Pani Collins dołożyła wszelkich starań żeby tak się nie stało i odnalazła jedyną rodzinę jaką miałam, dając mi szansę na normalny, nowy start. Wszystkie formalności zostały załatwione za moimi plecami mimo tego, że było to niezgodne z prawem, bo nie informowano mnie o niczym. Gdy poukładałam wszystko w jedną całość, dotarło do mnie dlaczego wychowawczyni wyjeżdżała czasami na kilka dni w "delegację", co było dosyć dziwne, bo raczej rzadko zdarzało się, by jakiś dyrektor sierocińca musiał odbywać spotkania służbowe. A ona była w tamtym czasie bardzo tajemnicza i najwyraźniej wtedy spotkała się z moim wujostwem w celu podpisania paru ważnych papierów i dopięcia na ostatni guzik wszystkich ważnych spraw. Widocznie nie chciała informować mnie o swoich planach, żeby nie robić mi złudnych nadziei i gdyby coś nie wypaliło, nie zawieść. Chciała dla mnie jak najlepiej, więc nie miałam pretensji do Pani Collins, wręcz przeciwnie, byłam jej wdzięczna, że starała się i narażała na utratę swoją posadę, by mi pomóc.
Gwałtownie się odwróciłam, gdy ktoś pociągnął moje ramię.
      - Chole? - uniosłam głowę do góry, by móc przyjrzeć się mężczyźnie stojącemu naprzeciwko.
Miał około 190 cm wzrostu, na jego gęstych, czarnych włosach widoczne były gdzieniegdzie siwe pasemka, a twarz była spowita pojedynczymi zmarszczkami wokół oczu. Na moje oko, jego wiek nie przekraczał 40stki. Patrzył na mnie swoimi piwnymi oczyma ze szczerym uśmiechem na ustach. - przepraszam jeśli Cię przestraszyłem. Jestem Charles, Twój wujek. - powiedział pogodnym głosem, wyciągając w moim kierunku dłoń. Prawdopodobnie zdawał sobie sprawę, że nie mógł pozwolić sobie na nic więcej jak tylko uściśnięcie mi ręki, widząc moją przestraszoną twarz. Nie przywitałam się, bo nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. W stresujących, bądź nowych sytuacjach, na przykład takich jak ta, automatycznie włączała się moja wewnętrzna blokada, tworząc mechanizm obronny.
       - Charles! Tu jesteście. Nie mogłam was znaleźć w tym tłumie. - podbiegła do nas kobieta mniej więcej w wieku mężczyzny i podała mu kluczyki od samochodu. Stojąc obok domniemanej ciotki, ja przy wzroście 165 centymetrów, byłam od niej niższa o jakieś 3 centymetry. Siostra mojej mamy była ładna, ale w żadnym stopniu nie przypominała jej. Kasztanowe włosy kobiety, falami sięgały ramion, szare oczy podkreślone tylko tuszem do rzęs kontrastowały z czerwoną szminką na ustach, a beżowa sukienka przewiązana w pasie brązowym paskiem, wręcz zlewała się z jej jasną karnacją. - Chloe... - podeszła do mnie i w przeciwieństwie do swojego męża nie wahała się mnie przytulić. Odsunęła się i trzymając ręce na moich ramionach, przyglądała mi się. W jej oczach dostrzegłam łzy, ale na twarzy widniał delikatny uśmiech. - dobrze Cię widzieć. - powiedziała bardziej do siebie niż do mnie głaskając mój policzek. Było mi głupio, że nie potrafiłam zmusić się do odwzajemnienia jej gestów, ani wydobyć z siebie nawet najmniejszego dźwięku, jedyne co mogłam zrobić w tej sytuacji to wykrzywić usta w taki sposób, żeby choć odrobinę przypominały uśmiech. Nic więcej. - chodźmy do samochodu. - zwróciła się do męża, a on zabrał ode mnie torbę i całą trójką udaliśmy się w kierunku wyjścia.
Usiadłam na tylnym siedzeniu dużego, białego Audi Q7 i wyciągnęłam z kieszeni jeansowych szortów telefon. Napisałam sms'a do Lily o tym, że dojechałam cała i zdrowa i kazałam ucałować ode mnie Panią Collins, a o nowej rodzinie wspomniałam krótko - są mili. Tyle. Obracając iPhone'a między palcami przyglądałam się granatowemu niebu czując jak do moich oczu napływa słona ciecz. Byłam przerażona.

      Po niecałej godzinie wjechaliśmy na obrzeża Brooklyn'u, w dzielnicę, na której znajdowały się domy jednorodzinne. Okolica wydawała się być spokojna. Rozglądałam się dookoła, gdy mijaliśmy duże, oświetlone domy, aż w końcu brama automatycznie się otworzyła i Charles zaparkował samochód na podjeździe. Otworzyłam drzwi zeskakując z siedzenia i stanęłam na wprost domu średniej wielkości. Nie byłam do końca pewna w jakim kolorze był, bo było ciemno, ale na pewno jasny z ciemną dachówką. Weranda, gdzie stał bujany fotel wraz ze stolikiem była oświetlona i otoczona białym, niskim płotem, na którym w poszczególnych miejscach w podłużnych doniczkach wisiały kwiaty.
Przygryzłam dolną wargę widząc jak orzechowe drzwi frontowe otworzyły się, a w nich stanęła niska blondynka. Tak samo jak ja, nie wiedziała co miała zrobić.
      - Nie bój się. Chodź. - usłyszałam za sobą łagodny głos i poczułam jak kobieca ręka oplata moje ramię dodając mi otuchy. Blondynka posłała w moją stronę lekki uśmiech i weszła do środka, a my za nią. - to jest Ashley. - zwróciła się do mnie wskazując na dziewczynę. - jest rok młodsza od Ciebie, ale myślę, że się dogadacie.
      - Em... hej. - odezwała się nieśmiało wysuwając małą dłoń, którą tym razem uścisnęłam, lecz wciąż milczałam.
      Krępowałam się czując na sobie wzrok domowników. Siedząc przy stole w jadalni patrzyłam w talerz, na którym był ryż, surówka i porcja smażonego kurczaka. Zazwyczaj nie jadałam o tej godzinie, bo w sierocińcu ostatni posiłek, czyli kolacja, wydawany był o dziewiętnastej, a później można było tylko podjeść coś z kuchni, o ile udało się do niej wkraść. Wstydziłam się przyznać i chociaż nie byłam głodna zmusiłam się do zjedzenia obiado-kolacji. Podziękowałam grzecznie i były to moje pierwsze słowa, które wypowiedziałam w czasie tych paru godzin. Podniosłam kubek z gorącą herbatą i przystawiłam go sobie do ust, dmuchając by ostudzić płyn.
      - Masz jeszcze na coś ochotę? - zapytała Alice - ciotka. W odpowiedzi pokiwałam głową i upiłam łyk herbaty. - zaraz Ashley oprowadzi Cię po domu i pokaże Twój pokój, a ja w tym czasie posprzątam.



*

    
      Obudziły mnie wiosenne promienie słońca wpadające do pokoju przez bladoróżowe zasłony. Przeciągnęłam się na dużym łóżku ziewając przeciągle. Zerknęłam na elektryczny zegarek stojący na białej szafce nocnej - cyfry pokazywały równą dziesiątą. Rozejrzałam się po pokoju, bo dopiero w świetle dziennym mogłam się mu dokładnie przyjrzeć. Było ładnie. Ściany w kolorze ecru zlewały się z białym parkietem, na którym położony był niewielki, okrągły dywan w kolorze jasnego różu, na suficie wisiał duży, kryształowy żyrandol, który mienił się w słońcu odbijając kolorowe cienie na suficie, tworząc niesamowity efekt. Biała szafa z jednym podłużnym lustrem, zabudowana była w ścianie, niedaleko niej w poprzek stała biała komoda, na której znajdowały się dwa białe storczyki, a moje łóżko stało na samym środku pokoju. Uwielbiałam biel, a w połączeniu z różem, pokój wyglądał jakby był przeznaczony dla małej dziewczynki, ale nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie. Wreszcie miałam swój pokój i nie musiałam go dzielić z nikim innym.
Podniosłam się na łokciach, gdy usłyszałam pukanie do drzwi, a do środka zajrzała moja kuzynka.
      - Mogę? - kiwnęłam przytakująco głową. Usiadła na skraju łóżka w piżamie i przyglądała mi się. - um... chodzisz do kościoła? - wypaliła nagle, a ja zaśmiałam się cicho. Szybko przypomniałam sobie jaki dziś dzień i faktycznie, była niedziela. - mama przysłała mnie żebym się zapytała, bo my idziemy na piętnastą...
      - Yhym.
      - To idziesz z nami? Bo w sumie nie wiem jak rozumieć Twoją odpowiedź. - mówiła zmieszana. Była słodką istotą.
      - Tak, mogę iść. - odpowiedziałam zachrypniętym głosem, a dziewczyna podniosła się z miejsca i stanęła przy drzwiach.
     - A no i chodź na śniadanie. Czekamy na Ciebie. - wyszłam z łóżka i podeszłam do mojej torby. Odszukałam w niej szarą, rozpinaną bluzę z kapturem i założyłam na siebie. Związałam włosy w luźnego koka i szybkim krokiem ruszyłam korytarzem do schodów.

     
*


     Spacerowałam po okolicy z Ashley w ciepłe, niedzielne popołudnie. Charles z Alice - nie umiałam się przemóc i zacząć mówić do nich "ciocia" i "wujek", to było dla mnie coś nowego i chyba nie byłam jeszcze gotowa. Miałam nadzieję, że nie mięli mi tego za złe. - poszli do domu zostawiając nas same, byśmy mogły się lepiej poznać. Z początku zachowywałyśmy dystans między sobą i milczałyśmy, po jakieś godzinie ten dystans się nieco zmniejszył i Ashley zaczęła opowiadać o szkole, do której jutro miałam pójść. - na samą myśl czułam w gardle ogromną gulę. Musiałam skończyć szkołę i Pani Collins o to też zadbała przenosząc moje papiery. Włączyłam się do rozmowy zadając dziewczynie pytania dotyczące owej placówki. Z tego co mówiła nie było źle. Normalna, amerykańska szkoła.
       - Masz ochotę na lody?
       - Ano mam. - odpowiedziałam poprawiając na nosie okulary przeciwsłoneczne.
       Skręciłyśmy w lewo zmierzając w kierunku supermarketu, kiedy nagle usłyszałyśmy głośny dźwięk klaksonu. W tym samym momencie odwróciłyśmy głowy w stronę czarnego samochodu, który dodał gazu i ruszył dalej. Ashley widząc sportowe auto przewróciła oczami i westchnęła głośno. Posłałam jej pytające spojrzenie, a ona odezwała się będąc wyraźnie wkurzona.
       - Nienawidzę tego typa. - mówiła wymachując rękoma w powietrzu. - debil.
       - Ale kto?
       - Bieber. Taki frajer. Myśli, że jest zajebisty i może mieć każdą laskę. - popatrzyła na mnie swoimi dużymi, niebieskimi oczami, a jej blond włosy rozwiały się w jedną stronę, pod wpływem nagłego, ale przyjemnego podmuchu wiatru. - dokucza mi cały czas, odkąd go olałam.
       - A dlaczego go olałaś?
       - Już mówiłam. To skończony dupek. Nie potrzebuję chłopaka, który migdali się z pierwszą lepszą panienką na imprezie i bierze ją do łóżka. Ja nie jestem taka. - powiedziała poirytowana patrząc tępo przed siebie. - Zresztą jego kumple nie są lepsi. Lepiej omijać ich ekipę szerokim łukiem.
       - Skoro tak uważasz. - uśmiechnęłam się i ściągnęłam okulary, bo doszłyśmy do sklepu.

      Już chciałam przejść przez rozsuwane drzwi za kuzynką, kiedy przez nieuwagę wpadłam na umięśniony, męski tors. Podniosłam głowę do góry i spotkałam się z rozbawioną twarzą chłopaka. Uniósł prawą brew w pytającym geście i nie spuszczając ze mnie wzroku, stanął bokiem przepuszczając mnie w przejściu. Kiwnął głową i uśmiechnął się w moją stronę będąc już na zewnątrz, gdy nie mogłam powstrzymać się od zerknięcia za siebie.
Podeszłam do zniesmaczonej Ashley, która z założonymi rękami na piersi czekała na mnie w środku.
       - To był właśnie jeden z NICH. - powiedziała wyraźniej akcentując ostatnie słowo i odwracając się na pięcie poszła w głąb sklepu.
       - Słodziak! - pisnęłam idąc szybko za nią.
       - Ta. Wygląd w niektórych przypadkach bywa bardzo mylący. - fuknęła, gdy dorównałam jej kroku.
Nie wypytywałam Ash o nieznajomego, widząc, że za bardzo nie pałała sympatią do tych dwóch chłopaków i miała na nich wyraźne ciśnienie; odpuściłam chociaż ciekawość zżerała mnie od środka.
     Chodziłyśmy między regałami z jedzeniem, przeglądając poszczególne artykuły spożywcze i wymieniałyśmy co jakiś czas zdania na temat tego co lubimy. Okazało się, że mamy podobny gust jeżeli chodzi o gastronomię. Był on bardzo ubogi - fast food'y i słodycze, czyli najgorsze świństwo. Napakowałyśmy do koszyka samych niezdrowych rzeczy i udałyśmy się do kasy. Przyszłyśmy konkretnie po lody, a oprócz lodów kupiłyśmy jeszcze parę innych smakołyków. Mimo tego, że Ashley nie chciała ode mnie żadnych pieniędzy, postanowiłam dołożyć się do zakupów. Nie mogłam pozwolić na to, żeby kuzynka zapłaciła za wszystko. Wkładając słodycze do siatki podziękowałyśmy sympatycznej, puszystej kasjerce i wyszłyśmy z marketu.
      - Och, God. - usłyszałam niezadowolony ton mojej kuzynki, która nagle przystanęła i spojrzała w jeden punkt. Zwróciłam swój wzrok w to samo miejsce, a moim oczom ukazało się czarne, sportowe Lamborghini ze złotymi felgami, które 25 minut temu mijało nas. Obok samochodu stał ten sam chłopak, na którego wcześniej wpadłam paląc papierosa, a o maskę opierał się jeszcze jeden; obaj patrzyli w naszą stronę. - nie zwracaj na nich uwagi. - posłuchałam Ash i niepewnym krokiem, z oczami wlepionymi w ziemię szłam obok niej.
      - Nie przywitasz się, Coleman? - rzucił cwaniacko chłopak w czarnych Ray Ban'ach i odepchnął się od maski samochodu stając na równych nogach. Nie był za wysoki, ale czarny snapback Supra, założony tyłem do przodu dodawał mu kilku centymetrów. Jego jasne, jeansowe spodnie, które przytrzymywane paskiem opuszczone były bardzo nisko, a biały podkoszulek opinał się na jego umięśnionej klatce piersiowej, odznaczając zarysowane mięśnie. Lewą rękę chłopaka pokrywały tatuaże tworzące rękaw, na prawej było ich trochę mniej. Uwielbiałam tatuaże, więc nie mogłam oderwać od nich wzroku. Nie umknęło mu to. - podobają Ci się? - zwrócił się do mnie przecinając mi drogę. Ściągnął okulary, a ja mogłam ujrzeć jak karmelowe tęczówki uważnie przyglądają się mojej twarzy. Zagryzł dolną wargę podchodząc bliżej. Cofnęłam się krok do tyłu zerkając na Ash.
       - Odpieprz się, Bieber! - dziewczyna warknęła w jego kierunku, na co on zaśmiał się bezczelnie. Rozzłościł ją. Ashley wzięła mocny zamach i uderzyła swoją małą piąstką silne ramię chłopaka wywołując u niego salwę śmiechu. - jesteś skończonym dupkiem. Chodź Chloe. - złapała moją dłoń i pociągnęła do siebie. Oplotłam jej rękę palcami i razem wyminęłyśmy chłopaka w czapce, który z kpiną pocierał miejsce, gdzie przed chwilą wylądowała ręka blondynki, udając ból. Przechodząc obok czarnego Lamborghini, popatrzyłam na jego kumpla, który stał cały czas niedaleko i przyglądał się całej sytuacji z zaciekawieniem.
       - Ale powiedz, że lubisz to! - zawołał za nami, ale Ashley zlekceważyła głupią zaczepkę.
       Blondynka była tak zdenerwowana, że prawie biegła nie zwracając uwagi na to, że moje nogi nie nadążały za jej szybkim tempem. Puściłam dłoń kuzynki i zziajana przystanęłam mówiąc ciche "czekaj", a ona zatrzymała się.
      - Przepraszam. Kiedy jestem wkurzona właśnie w taki sposób reaguję. - pokiwałam głową dając znak, że rozumiem. Wyciągnęłam z reklamówki puszkę Coca Coli. Otworzyłam ją, a puszka wydała charakterystyczne pstryknięcie uwalniając kilka bąbelków w powietrze. Upiłam parę łyków i podałam napój kuzynce.
       - Chodźmy do domu. - odparłam i oblizałam końcem języka usta. Złapałam Ash pod rękę i nadając odpowiednie dla mnie tempo, ruszyłyśmy wolno w stronę domu.



~*~


No siemanko! Jak fajnie witać się z Wami z tego bloga, haha ( wiem, wiem, jestem głupia. XD ) 
Przepraszam, że z takim opóźnieniem wstawiłam pierwszy rozdział, ale wcześniej nie miałam czasu. Na razie wieje nudą, ale obiecuję, że będzie ciekawie i będzie się działo! Zobaczycie. -skromna ja- 
Dzisiaj jest leniwa, bardzo leniwa niedziela, więc mam nadzieję, że uda mi się napisać coś jeszcze na moim drugim blogu i wstawić trzynasty rozdział jutro, albo we wtorek, bo tam w końcu zacznie się rozkręcać akcja. Poważnie zastanawiam się nad tym, czy aby na pewno dam radę z dwoma blogami, i średnio to widzę, ale nie zrażam się. Na chwilę obecna jest spoczi i DLA WAS WSZYSTKO, ZIOMECZKI. <3 
#love

poniedziałek, 17 lutego 2014

Prolog.

       - Spakowana? - usłyszałam za sobą niski, damski głos. Odwróciłam głowę w bok, by ujrzeć osobę stojącą w progu mojego pokoju.
       - Już prawie. - odpowiedziałam siląc się na uśmiech. Nie chciałam żeby Pani Collins zauważyła smutek przepełniający moje wnętrze. Włożyłam ostatnią bluzkę do średniej wielkości, granatowej torby sportowej i zapięłam ją.
       - Dziesięć lat tak szybko minęło... - zaczęła łagodnym tonem, a w jej oczach widoczne były pierwsze łzy. - tak strasznie żałuję, że musisz nas opuścić, Chloe.
       - Och, dam sobie radę. Niech się Pani nie martwi. Przecież będę was odwiedzać. - powiedziałam kładąc dłoń na ramieniu wychowawczyni, a usta wykrzywiłam w lekkim uśmiechu. Wiedziałam, że nie będę potrafiła długo opanować emocji, widząc płaczącą kobietę. Mój żołądek zacisnął się, a w gardle poczułam ogromną gulę. Jedna łza wymknęła się i spłynęła z mojego policzka. Szybko wytarłam ją wierzchem dłoni, a starsza pani przytuliła mnie mocno do siebie - miałam wrażenie, że lada moment wypłacze swoje oczy. Pękało mi serce. Po raz kolejny musiałam zacząć od nowa.
      - Dbaj o siebie, słońce i nie pozwól by ktokolwiek zrobił Ci krzywdę. - mówiła drżącym głosem, a z piwnych oczu płynęła słona ciecz.
      - Na pewno będę. - szepnęłam. Przymknęłam powieki i ucałowałam pokryte zmarszczkami czoło kobiety.


      Nadszedł dzień, którego obawiałam się najbardziej odkąd znalazłam się w sierocińcu. Wczoraj skończyłam osiemnaście lat, więc nie mogłam dłużej w nim zostać. Przywiązałam się do ludzi, którzy pomogli mi przejść przez to całe piekło i byli przy mnie kiedy zabrakło najważniejszych osób w moim życiu. Starałam się być silna i hamowałam kolejne, napływające łzy, kiedy wsiadałam do pociągu, a na peronie stała Pani Collins z Lily, moją przyjaciółką. Rzuciłam torbę na siedzenie i otworzyłam okno, by pomachać im na "do widzenia". Obie płakały. Chciałam objąć je i wrócić do miejsca, w którym spędziłam swoje dzieciństwo, lecz nie mogłam nic zrobić i to bolało najmocniej. Na pocieszenie posłałam całusa w ich stronę i pomachałam.
Jeszcze przez jakiś czas stałam przy opuszczonym do połowy oknie i patrzyłam w szybko uciekającą przestrzeń myśląc o wydarzeniach z przed ostatnich kilku lat; było cholernie ciężko.
       - Przepraszam... możesz zamknąć? - kątem oka zerknęłam na młodego chłopaka siedzącego na przeciwko mojego siedzenia i nie mówiąc nic wykonałam jego prośbę.
Odszukałam w torbie iPod'a, po czym rozplątałam słuchawki. Włączyłam piosenkę i nie zwracając uwagi na ludzi wokół, wreszcie dałam upust swoim emocjom, pozwalając łzą swobodnie płynąć po policzkach.


Another chapter in the book, can't go back but you can look
And there we are on every page
Memories I’ll always save
Up ahead on the open doors
Who knows what were heading towards?
Szablon by S1K