środa, 30 kwietnia 2014

Chapter 5.

      Bez pożegnania wybiegłam z samochodu Harry'ego i od razu dałam upust emocjom, które dusiłam w sobie od momentu, kiedy Cara poniżyła mnie przed wszystkimi. Nie zwracając uwagi na wołanie bruneta zniknęłam za frontowymi drzwiami. Jak najciszej dostałam się do swojego pokoju na piętrze mając nadzieję, że zostanę niezauważona przez domowników, którzy teoretycznie o trzeciej w nocy powinni spać, ale z wujostwem różnie bywało. Rozejrzałam się na boki i widząc, że nikt nie zareagował na moje przyjście, weszłam do środka zamykając za sobą drewnianą płytę. Ściągnęłam z siebie ciuchy i zostałam w samej bieliźnie. Śmierdziałam piwem. Z szafki wyciągnęłam czystą piżamę, po czym udałam się do łazienki. Musiałam wziąć szybki prysznic, by dźwięk wody nikogo nie obudził. Kiedy osuszyłam się ręcznikiem poczułam się nieco lepiej, może nie psychicznie, ale fizycznie zdecydowanie. Przynajmniej moje ciało, ani włosy nie cuchnęły alkoholem. Wróciłam do pokoju i zapaliłam lampki zawieszone na łóżku, a później rozsiadłam się na nim zaczynając rozczesywać mokre włosy. Już nie rozróżniałam, czy po moich policzkach płynęły słone łzy, czy to woda kapiąca z moich włosów. Było mi cholernie przykro po tym incydencie w klubie. Nie rozumiałam dlaczego Cara się zachowała w taki sposób, czym ja jej zawiniłam? Nie zrobiłam dziewczynie nigdy niczego złego, wręcz przeciwnie - za każdym razem, gdy ją widziałam schodziłam z drogi. Wierzchem dłoni otarłam policzki. Pociągnęłam nosem i odłożyłam szczotkę na szafkę nocną. Po chwili poczułam wibrację pod udem. Podniosłam nogę, a na ekranie białego iPhone'a wyświetlił się nieznajomy numer. Odrzuciłam połączenie i opadłam na łóżko, rozkładając włosy na poduszce. Telefon znowu zawibrował, ale ja go ponownie zignorowałam. Nie miałam ochoty na rozmowy z kimkolwiek. Nie o czwartej nad ranem i nie w takim stanie, jednak ten ktoś nie odpuszczał. Ciągle dzwonił i dzwonił. Mając dosyć natarczywego, nieznanego osobnika schowałam się pod kołdrę i odebrałam.
       - Tak? - zapytałam cicho.
       - Chloe, wszystko w porządku?
       - Yhym. - bąknęłam wciąż chowając się pod pościelą. 
       - Jestem pod Twoim domem. Martwię się.
       - Co?! - pisnęłam, ale zaraz szybko zakryłam twarz dłonią.
       - Wpuść mnie. 
       - Nie ma mowy. - rzuciłam nieco głośniej. - idę spać, dobranoc. - nie czekając na odpowiedź rozłączyłam się i wsunęłam telefon pod poduszkę. 
      Wyszłam z mojej kryjówki ostrożnie podchodząc do okna. Stanęłam za firanką i zauważyłam czarne Porsche stojące po drugiej stronie ulicy, a obok niego stał wysoki chłopak, który gapił się w moje okno. Cofnęłam się w tył, kiedy zorientowałam się, że mnie spostrzegł. Potrząsnęłam głową szybko wracając do łóżka. Ułożyłam się wygodnie na boku, a sekundę później po raz kolejny dzisiejszej nocy mój iPhone "odezwał" się. 



Był niemożliwy. Na widok wiadomości poczułam przyjemne ciepło w okolicach serca i nie zastanawiając się długo - odpisałam. Miło z jego strony, że troszczył się o mnie i nie zniechęcił się, gdy zobaczył moją bliznę. Przestraszyłam się kiedy jego wzrok utkwił na miejscu, którego tak nienawidziłam. Zresztą to niejedyne "pamiątki" na widok, których chciało mi się płakać, a mózg przywoływał obrazy, o których nie potrafiłam zapomnieć i chyba już nigdy nie będę potrafiła wymazać ich z głowy.
      Z zaschniętymi łzami kręciłam się na łóżku nie mogąc zasnąć. Myślałam o dzisiejszej imprezie i tym jak potraktowała mnie Cara. Mimo akceptacji kuzynki i ludzi z klasy wciąż czułam się obca i nie umiałam odnaleźć się w nowym miejscu. Przeliczyłam swoje możliwości, myśląc, że szubko uda mi się zaklimatyzować w Nowym Jorku. Miasto przytłaczało mnie swoją wielkością, ciągły zgiełk i pęd ludzi - nie nadążałam. Marzyłam, by wrócić do Tennessee, do dawnego życia, gdzie zaznałabym spokoju. Dorosłe życie było do niczego.


*

      - Halo, halo, pobudka! - poczułam jak łóżko ugina się pod ciężarem Ashley, a ona sama kładzie się na mnie. - Chloe, wstawaj. Już dwunasta.
      - Jeszcze chwilkę. - powiedziałam ochrypłym głosem, ani na moment nie otwierając oczu. Na moje słowa Ash zwlokła się z łóżka i zabrała mi moją ciepłą kołdrę. Jęknęłam przyciągając kolana pod brodę i zwijając się w kłębek.
       - Przestań no. Opowiedz jak było na imprezie. O której wróciłaś? Mów, mów. - jej ton był niemalże błagalny. Wyciągnęłam rękę w jej kierunku, a ona wzdychając ciężko przykryła moje ciało z powrotem i sama usadowiła swój chudy tyłek na brzegu łóżka. Leniwie otworzyłam oczy spoglądając na kuzynkę, która wyczekująco patrzyła na mnie.
       - Jakoś po trzeciej. Nie pamiętam. - bąknęłam i ponownie przymknęłam powieki.
       - Był Justin?
       - No. Zalany w trupa.
       - Gadaliście? - ciągnęła, a mnie dziwiło dlaczego nagle zaczęła interesować się znienawidzonym chłopakiem.
       - Nie. Tylko mnie przywitał. - odpowiedziałam od niechcenia.
       - Aha. I tyle? Nic się nie wydarzyło? Wróciłaś późno, więc...
       - Tyle. - powiedziałam oschle przerywając jej w pół zdania. Nie miałam najmniejszej ochoty opowiadać Ash o zdarzeniu z Carą, ani o Harry'm. Nie uważałam żeby było to coś o czym miałabym mówić wszystkim na około i robić z siebie ofiarę. Nienawidziłam kiedy ktoś mi współczuł, a doskonale wiedziałam, że teraz by tak było. Ta mała papla od razu poleciałaby do rodziców,  a wujek, na dodatek policjant tylko pogorszyłby sprawę. Ze wszystkimi swoimi problemami zawsze radziłam sobie sama i teraz też musiałam. Dłużej nie rozmawiałam z kuzynką o imprezie. Właściwie to wcale nie rozmawiałyśmy. Leżałyśmy na wznak obok siebie patrząc w sufit. Nagle nasze głowy zwróciły się w stronę drzwi, w których stanęła uśmiechnięta Alice.
        - Chodźcie na obiad, dziewczynki. - powiedziała łagodnym głosem, po czym wytarła mokre dłonie o czerwony fartuch.
Z trudem podniosłam się do pozycji siedzącej. Przetarłam zaspaną twarz i rozejrzałam się po pokoju. Mała Ashley zeskoczyła zgrabnie z łóżka, by po chwili znaleźć się przy otwartych drzwiach. Kiwnęła na mnie głową, a jej blond kucyk poruszył się w dwie strony. Podeszłam do dziewczyny zaplatając włosy w niechlujnego koka i obie ruszyłyśmy korytarzem do schodów.

       Zajęłam swoje miejsce przy stole, gdzie siedział Charles przeglądając gazetę. Przez moje ciało przeszedł dreszcz, kiedy zmierzył mnie surowym spojrzeniem. Udałam, że nie zauważyłam jego wzroku i chwyciłam za chochelkę nalewając do białego, głębokiego talerza rosół.
       - Gdzie byłaś w nocy? - niezręczną ciszę przerwał męski głos. Spojrzałam na Charles'a i w tym samym momencie mój żołądek wywrócił się do góry nogami. Nie wiedziałam jak się zachować, co powiedzieć, czy skłamać, albo mówić prawdę? Chociaż kłamstwo w moim wykonaniu nigdy nie brzmiało prawdziwie, bo nie potrafiłam kłamać i łatwo można było mnie zdemaskować. Kątem oka zerknęłam na Alice, która przyglądała się swojemu mężowi i wyglądała na zdziwioną jego pytaniem.
       - Na imprezie. - jęknęłam zanurzając srebrną łyżkę w rosole.
       - Tylko? - kolejne pytanie padło z jego ust. W duchu modliłam się, żeby ktoś przerwał to "przesłuchanie" i uratował mnie z tej beznadziejnej sytuacji, ale tak się nie stało. Ashley, jak i jej mama bacznie obserwowały nas. - bo wydawało mi się, że widziałem Cię jak wsiadałaś z jakąś dziewczyną i chłopakiem do sportowego samochodu. - co? Skąd on? No nie... Nie odzywałam się. Patrzyłam prosto w oczy wujka i czułam jak robi mi się niedobrze z nerwów. - Chloe, nie mam pojęcia co robiłaś na nielegalnych wyścigach i kim byli ci ludzie, ale nie powinno Ciebie tam być. To nie jest miejsce dla takich dziewczyn jak Ty.
       - Przepraszam. - powiedziałam cicho spuszczając głowę w dół. Utkwiłam wzrok w talerzu czekając na dalszy bieg wydarzeń.
       - Nie będę wymierzał Ci kary, bo byłoby to z mojej strony co najmniej śmieszne, ale prosiłbym Cię żebyś więcej razy nie uczestniczyła w tego typu zabawach. To jest niebezpieczne, różni ludzie, w różnym stanie się tam kręcą. Nie chciałbym, by stała Ci się jakaś krzywda.
      - Yhym, dobrze. - odparłam głosem pełnym skruchy. Na swoją obronę nie miałam nic, każde tłumaczenie brzmiałoby głupio. Było mi wstyd za siebie.
Reszta obiadu minęła w męczącej ciszy. Kiedy skończyłam konsumować posiłek i za pozwoleniem Alice odeszłam od stołu. Ashley pobiegła za mną. Szarpnęła mnie za ramię tym samym odwracając do siebie twarzą.
        - Dlaczego nie powiedziałaś, że byłaś na tych głupich wyścigach? - syknęła nadal trzymając moje ramię.
        - Tak wyszło. - odpowiedziałam wzruszając ramionami. - ja... um, przepraszam, ale muszę iść się uczyć. Jutro mam test z biologii. - zaczęłam się głupio wykręcać, bo zdawałam sobie sprawę, że za moment zostanę zasypana listą pytań, na które nie miałam najmniejszej chęci odpowiadać. Wyswobodziłam się z mocnego uścisku kuzynki i udałam się do schodów. Nie zamierzałam tłumaczyć się dziewczynie z tego co robiłam. Nagle wszystkich interesowało co, gdzie i z kim, a to była tylko i wyłącznie moja sprawa i moje wybory do których nie chciałam, by ktokolwiek się wtrącał. Nie zwracając uwagi na blondynkę, szybko przemknęłam przez wysokie schody.
    
       Po niespełna godzinie drzwi od mojego pokoju się otworzyły i do środka weszła Ashley. Odłożyłam książkę na bok i zlustrowałam wzrokiem blondynkę. Miała na sobie krótkie, jeansowe spodenki i biały top spod którego wystawał różowy biustonosz od stroju kąpielowego. Swoje blond włosy przytrzymywane miała na czubku głowy przez białe Ray - Ban'y, a plażowa torba zawieszona była na chudym ramieniu drobnej Ash. Uniosłam brwi w pytającym geście na co ona rozłożyła ręce wzdychając z dezaprobatą.
       - No co? Przebieraj się i idziemy. - powiedziała swoim piskliwym głosem poprawiając okulary, które lada chwila a zsunęłyby się jej z głowy obijając się o twarde panele.
       - Ale dokąd? - udałam głupią i podniosłam się do pozycji siedzącej.
       - Nad wodę. Musisz się pospieszyć, bo masz tylko niecałe dwadzieścia pięć minut.
       - Muszę się uczyć. - jęknęłam i miałam nadzieję, że moja wymówka poskutkuje, lecz czego mogłabym się spodziewać po zdeterminowanej Ashley? Właśnie tego, że mi nie odpuści.
       - Przestań. Ruszaj się, raz, raz. - ponaglała mnie, kiedy ja wciąż się opierałam.
Marudziłam pod nosem, że nie mam najmniejszej ochoty nigdzie wychodzić, nie podając prawdziwego powodu dla którego nie chciałam pójść w miejsce, gdzie będę musiała rozebrać się do stroju i pokazać swoje ciało.
       - Ashley... - zaczęłam poważnie i stanęłam przed dziewczyną, która teraz wygodnie rozsiadła się na moim łóżku. - to nie jest dobry pomysł, żebym gdziekolwiek z wami szła. Wolałabym zostać. - spojrzała na mnie pytająco, a jej wyraz twarzy z wesołego zmienił się w przejęty. Zmarszczyła brwi i wyprostowała się.
       - Dlaczego? Pogoda jest taka ładna. Popływamy, pośmiejemy się, odpoczniemy przed jutrzejszym ciężkim dniem w szkole, będzie fajnie. - zapewniła i posłała mi szczery uśmiech.
       - Dobra, pójdę, ale pod jednym warunkiem. - powiedziałam, a Ashley przytaknęła głową. - nie będę się rozbierać tak jak wy.
       - Bo? Nie tłumacz się tym, że jesteś gruba, bo po pierwsze nie jesteś, wręcz przeciwnie, jesteś ZA chuda, a po drugie, tam gdzie jedziemy nie będzie nikogo, to totalne pustkowie. - machnęła ręką w powietrzu, po czym wyciągnęła z torby swojego iPhone. - o! Cassie napisała, że już jedzie.
      - Zobacz. - powiedziałam drżącym głosem podnosząc nieco w górę moją bluzkę. Dziewczyna uważnie przyglądała się mojemu prawemu bokowi i przez chwilę milczała. Zdezorientowana zerknęła raz na mnie, raz na moją skórę.
      - To chociaż załóż ten strój na siebie, a jak będziesz miała ochotę się rozebrać to to zrobisz. Tam naprawdę nie ma ludzi, będziemy tylko my. - uśmiechnęła się dodając mi otuchy, a ja przystałam na taki układ.

     
*

       Cassie zaparkowała swojego cytrynowego New Beetle'a na pustym parkingu niedaleko zalewu, więc musiałyśmy przejść kawałek przez niewielki lasek, by znaleźć się na miejscu. Z bagażnika wyciągnęłyśmy swoje torby i we trójkę zaczęłyśmy iść, dziewczyny śmiały się i opowiadały o nowym chłopaku z sąsiedztwa, że niby był nieziemsko przystojny i do tego taki słodki. Szczerze mówiąc - nie widziałam go, ani razu w naszej okolicy. A może po prostu nie zwracałam na niego uwagi. W sumie mało kiedy zwracam na kogokolwiek uwagę i to chyba dlatego nie zauważyłam nowego sąsiada. Zazwyczaj idę patrząc w chodnik, albo w niebo. Swoją drogą lubię niebo i chmury, ale w szczególności, od zawsze zachwycałam się gwiazdami i nigdy nie wiedziałam dlaczego, po prostu. Były piękne. Ot co.
Kiedy wreszcie dobrnęłyśmy do końca wydeptanej ścieżki, przede mną rozciągała się duża tafla jeziora, w którym odbijały się wysokie otaczające go drzewa o soczyście zielonych koronach. Miejsce przypominało coś w rodzaju sztucznej, ale opustoszałej już plaży. Uśmiechnęłam się w duchu na ten piękny widok i nie żałowałam, że dałam się namówić na przyjazd w to urocze miejsce. Faktycznie nie było tutaj nikogo. Tylko spokój i cisza przerywana odgłosami ptaków. Ściągnęłam swoje białe conversy i bosymi stopami podążałam po nagrzanym piasku za dziewczynami. Razem z Ash rozłożyłyśmy nasz wspólny koc w biało - niebieską kratę, a Cassie położyła obok swój różowy, nieco mniejszy od naszego. Usiadłam wygodnie poprawiając okulary na nosie i spojrzałam na kuzynkę, która smarowała olejkiem blade plecy koleżanki. Obie miały na sobie ładne stroje kąpielowe. Położyły się obok siebie na kocu i wystawiły swoje chude ciała do słońca.
       - A Ty, Chloe? - zapytała niepewnie kuzynka patrząc na mnie spod swoich białych Ray - Ban'ów. Pokiwałam przecząco głową lekko się uśmiechając. Nie naciskała więcej.


      Było gorąco. Temperatura w słońcu sięgała powyżej 34 stopni, zero wiatru, nawet nie drgnął żaden liść. Związałam włosy w wysoki kucyk i wachlowałam się gazetą, którą zabrała ze sobą Cass. Dziewczyny właśnie wróciły z wody śmiejąc się. Zerknęłam na nie, a Ash podbiegła do mnie i położyła swoje mokre, chłodne ręce na moich kolanach.
       - Naprawdę nie wejdziesz? - w jej głosie słychać było troskę. Pokiwałam tylko głową. - to może w sukience? - dodała chichocząc. Klepnęłam ją w ramię patrząc pobłażliwie dziewczynę, bo jej pomysł był głupi.
Wychyliłam się do tyłu, by sięgnąć po torbę i wygrzebałam z niej butelkę z wodą niegazowaną. Upiłam pierwszy łyk i skrzywiłam się. Miałam nadzieję, że chociaż nią się ochłodzę, ale woda w butelce była ciepła; czego można byłoby się spodziewać przy takim upale. We trzy odwróciłyśmy się w tym samym momencie słysząc śmiechy jakiś ludzi, które stawały się coraz wyraźniejsze. Spojrzałyśmy po sobie będąc tym wyraźnie zdziwione. Podobno nikt nie odwiedzał tego miejsca.
        - O nie... - odezwała się Cassie wlepiając swoje ciemne oczy w jeden punkt, a jej mina całkowicie zrzedła. Razem z Ashley spojrzałyśmy w kierunku, w którym przed sekundą patrzyła blondynka. Kątem oka zerknęłam na kuzynkę. Nie była zbyt szczęśliwa na widok Justin'a, a ja nie miałam żadnych odczuć związanych z jego przybyciem. Jedyne czego się obawiałam to Chantelle i Cara. Wzrokiem starałam się odszukać Leah, ale nie mogłam jej dojrzeć, widocznie nie przyszła.
        - O, hej! - powiedział radośnie blondyn, gdy nas zauważył i przystanął przy naszych kocach, a obok niego Joe.
        - No cześć. - machnęłam ręką i dziewczyny od niechcenia powtórzyły mój gest.
        - No nie wierzę. Sierota. - zakpiła Chantelle podchodząc do Justin'a i objęła go w pasie. Blondyn skarcił ją wzrokiem, na co ona wzruszyła ramionami.

        - Co tutaj robicie?
        - To samo co wy, Bieber. - fuknęła Ash. Czułam się niekomfortowo widząc jak moja kuzynka traktuje Justin'a. Co on jej zrobił?
        - Ok, to my już nie przeszkadzamy. Chodźcie, rozłożymy się dalej. - powiedział spokojnie Joe ratując tym samym niezręczną sytuację. Spojrzałam na niego w podzięce, a on posłał mi jedynie ciepły uśmiech. Justin kiwnął nam głową i ruszył za znajomymi.
        - Co do cholery? To nie koniec?! Boże, czy musi być ich tak dużo? Ile się jeszcze wysypie z tego lasu? - narzekała kuzynka widząc Tommy'iego, a za nim Harry'ego i Carę, którzy zdaje się byli ze sobą w bardzo dobrej relacji. Co? Jak to?! Poczułam dziwny ucisk w żołądku słysząc ich śmiechy i sposób w jaki Harry uśmiecha się do wysokiej dziewczyny. Dlaczego mnie to tak zabolało? Może dlatego, że po nocnej akcji miałam nadzieję, że znienawidzi ją tak samo mocno jak ja i nie będzie się do niej odzywał? Mała, naiwna Chloe. Przecież to logiczne, że nigdy by się tak nie stało, skoro należą do jednej paczki. Mimo wszystko poczułam zawód.
        - O, hej! - zaśmiałam się na powitanie wysokiego, dobrze zbudowanego chłopaka, bo Justin przed paroma minutami przywitał nas dokładnie tym samym. Śmiechy Lokersa i Cary nagle ucichły, a oczy skupiły się na mnie. Oboje wydawali się być zdziwieni moim widokiem. Pewnie myśleli, że będę leżała zapłakana w domu i rozpamiętywała to co się wczoraj stało, kiedy oni mogliby się nabijać ze mnie za moimi plecami razem ze swoimi przyjaciółmi.
       - Cześć, cześć. - powiedziałam, a dziewczyny powtórzyły za mną. Nie zamierzałam być nieuprzejma dla Tommy'iego, bo on nic mi nie zrobił, wręcz przeciwnie, od samego początku był dla mnie miły. Zresztą Harry też niczemu nie zawinił, ale obecność Cary przy nim wywoływała dziwne uczucie wewnątrz mnie, którego nie potrafiłam określić, a ono powodowało, że nie miałam ochoty z nim rozmawiać, ani być dla niego miła. Po prostu chciałam nie zwracać uwagi na wytatuowanego chłopaka. On jakby czytając w moich myślach nie odezwał się słowem, tylko przeszedł obok naszego koca patrząc na mnie z obojętnym wyrazem twarzy. Cara zmierzyła mnie ostrym spojrzeniem i w tym samym momencie złapała Harry'ego pod ramię. Westchnęłam i położyłam się na brzuchu, kiedy odeszli.

      Starałam się nie patrzeć w ich stronę, ale to było silniejsze ode mnie. Czułam się pewniej mając ciemne okulary, bo wiedziałam, że nie widać moich oczu zwróconych w ich kierunku. Rozłożyli się niedaleko nas. A raczej porozrzucali swoje rzeczy i ciuchy, po czym od razu, całą ekipą wbiegli do jeziora. Robili strasznie dużo hałasu. Krzyczeli, śmiali się i dobrze bawili w przeciwieństwie do naszej trójki. Dziewczyny w milczeniu leżały i "smażyły" na słońcu, a ja dosłownie gotowałam się w tej kiecce. Patrzyłam jak Cara wspina się na plecy Harry'ego, a on nie wyraża żadnych sprzeciwów i pływa mając ją na swoich plecach. Nie rozumiałam tego co między nimi było. W nocy o mało jej nie zabił, a teraz nosił ją na barana i nie opuszczał Cary na krok, a ona jego. Przez moment pomyślałam, że chciałabym być na jej miejscu, ale szybko skarciłam się za tą myśl. Nie pasowałam do niego, ani do tej ich paczki. Różniłam się i to bardzo. Nie miałam tatuaży, chociaż kiedyś rozważałam zrobienie jednego, małego na nadgarstku, ale spanikowałam w drodze do studia tatuażu i wróciłam do sierocińca nie zapisując się na żaden termin. Moje włosy były naturalne, niefarbowane, nie malowałam się tak mocno jak Chantelle, o dziwo - Cara nakładała znacznie mniej makijażu od swojej przyjaciółki, no i miałam całkiem inne ciuchy niż one, mniej wyzywające, chociaż styl tych dwóch dziewczyn mi się podobał. Nie mogłam temu zaprzeczyć. Więc jakim cudem miałabym się podobać Harry'emu, skoro nie byłam w jego typie, patrząc na prześliczną Carę.
      - Chcesz jechać? - w końcu zapytała Ashley patrząc na mnie.
      - Nie, chyba nie... nie wiem. A wy chcecie jechać? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, a moja podświadomość podpowiadała mi, że wcale nie chcę wracać do domu, gdzie będę musiała się uczyć, chcę zostać i patrzeć na cudowne, pokryte tatuażami ciało Harry'ego.
       - Jest przyjemnie. Myślę, że możemy zostać. - odezwała się Cassie, a jej oczy wpatrzone były w Tommy'iego. Popatrzyłyśmy po sobie z Ashley i wybuchnęłyśmy śmiechem. - co?!
       - Nic, nic. - powiedziałyśmy równocześnie, na co dziewczyna fuknęła, po czym dołączyła do nas śmiejąc się.
       - Nie podoba się wam? Spójrzcie na jego ciało, matko. - powiedziała głosem pełnym zachwytu.
Spojrzałam na chłopaka, który stał na brzegu i palił papierosa. Był dobrze zbudowany. Czarne spodenki trzymały się nisko na biodrach, kiedy przystawiał rękę, w której trzymał papierosa do ust, po wewnętrznej stronie jego ramienia był duży tatuaż. Z takiej odległości nie mogłam zauważyć co takiego miał wytatuowane, ale było to dość duże. Łydka też pokryta była tatuażem.
       - W sumie. - odparłam, a Ashley zdziwiona popatrzyła na mnie. - no co. Mówię tylko co widzę. - wzruszyłam ramionami i usiadłam, a w tym samym momencie Cara i Chantelle spojrzały na mnie śmiejąc się. Pewnie chodziło im o to, że siedziałam w taki upał w ubraniu.
        - Patrzą tu. Szmaty. - bąknęła kuzynka biorąc łyka wody z butelki. - fuj! Jaka ciepła.
        - Może wstaw butelkę do wody. - zaproponowała Cass. - no wiesz, na brzegu, zakop ją w piasku i się ochłodzi.
        - Dobry pomysł. - powiedziała i podniosła się. Zbliżała się w kierunku brzegu, a ja obserwowałam reakcję chłopaków. Joe szturchnął Justin'a w bok, a ten zmierzył wzrokiem Ashley, która zakopywała butelkę do połowy w piasku przy wodzie.
        - Hej! Coleman! - zawołał ją blondyn, a ja wraz z Cassie skupiłyśmy się na ich postaci. - może dołączycie do nas?
        - Nie! - wrzasnęła i ruszyła w naszą stronę. - palant. - mruknęła pod nosem zajmując miejsce obok mnie. - niech się one przestaną gapić. Zaraz wstanę i przywalę im!
        - Uspokój się, Ash. - uspokajałam ją. Wiedziałam, że Justin wywoływał u niej negatywne emocje i stawała się przy nim agresywna, ale przecież teraz nie powiedział jej nic złego, a to, że dziewczyny ciągle patrzyły się w naszą stronę, cóż... ja je ignorowałam, Cassie też.
       - Chodźmy do wody. - blondynka wstała wyciągając ręce do mnie i Ashley. Popatrzyłam w kierunku brzegu. Grupka przyjaciół wychodziła z wody i wracała do miejsca, gdzie były ich rzeczy. Ash widząc to samo co ja, podniosła się z koca i obie czekały na moją reakcję. - no dawaj. Ściągaj sukienkę i chodź.
       - Ale ona... - zaczęła kuzynka.
       - W porządku. Wejdę do kolan. - przerwałam widząc zmieszaną blondynkę.

       Woda była przyjemnie chłodna.. Podciągnęłam wyżej biały materiał, by się nie zamoczył. Dziewczyny pluskały się w wodzie nieco głębiej, a ja stałam niedaleko czasem im machając.
Odruchowo zacisnęłam powieki wydając z siebie jęk czując jak nagle tracę grunt pod nogami i poczułam jak czyjeś silne ręce podnoszą mnie do góry. Otworzyłam oczy i zobaczyłam kędzierzawą głowę oraz szeroki uśmiech. Skąd on się tu wziął? Nie powinien być ze swoją dziewczyną i smarować jej pleców olejkiem do opalania? Nie miałam pojęcia skąd we mnie tyle jadu.
        - Harry, proszę nie. - mówiłam spanikowana, kiedy wchodził w głąb jeziora. Oplotłam ręce wokół jego karku i zacieśniałam uścisk, gdy poczułam jak dół mojej sukienki zalewa chłodna woda. - proszę, Harry.
        - Nie lubisz być mokra? - moje oczy szerzej się rozpostarły na jego niezbyt grzeczną uwagę.
        - Postaw mnie. - mój ton głosu był niemalże błagający.
        - Jesteś tego pewna? - zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć brunet wypuścił mnie prosto do wody. Wynurzyłam się tak samo szybko jak do niej wpadłam. Przetarłam twarz dłońmi i odgarnęłam włosy do tyłu. Uderzyłam o taflę wody tym samym ochlapując śmiejącego się chłopaka. - no co? Chciałaś żebym Cię puścił.
Przewróciłam oczami na jego odpowiedź. Jego szczeniackie zachowanie wyprowadziło mnie z równowagi. Stanęłam na równe nogi. Woda sięgała mi powyżej piersi, więc nie było szans, żebym doszła do brzegu. Podpłynęłam kawałek i dopiero wtedy zaczęłam iść. Sukienka przykleiła się do mojego ciała odsłaniając neonowy strój kąpielowy. Chantelle z Carą stały na brzegu śmiejąc się ze mnie, a Justin przebiegał wzrokiem po moim ciele. Czułam się upokorzona.
       - Chloe! - słyszałam za sobą głos Harry'ego, tłumiony śmiechem. - no Chloe, przestań!
Nie odwróciłam się. Podeszłam do torby i wyciągnęłam z niej puchaty ręcznik. Zaraz obok mnie stanęła Ash i Cass.
        - Wszystko ok? Chcesz jechać do domu? - pytała kuzynka. Spojrzałam na nią, a ona znała odpowiedź.
        - Chloe... - ochrypły głos Harry'ego dobiegł do moich uszu, kiedy wycierałam mokre włosy.
        - Zostaw ją, idioto. - broniła mnie Ashley i byłam jej za to wdzięczna, bo nie miałam ochoty na konfrontację z nim.
        - Przepraszam. - ignorowałam go. Rozłożyłam ręcznik na piasku, by trochę wysechł zanim schowam go do torby.
        - Odejdź. - odezwała się Cassie łapiąc Lokersa za ramię i odpychając ode mnie na odległość dwóch metrów. - po prostu idź stąd. - jej też byłam wdzięczna za wstawienie się za mną.
        - Możesz ubrać moją bluzkę. Ja pojadę w spodenkach. - uśmiechnęła się Ashley i objęła mnie ramieniem. - już dobrze? - przytaknęłam. Rozejrzałam się dookoła szukając wzrokiem miejsca, gdzie mogłabym się przebrać. - śmiało, przebierz się tutaj, nie zauważą, są daleko. - miała rację. Siedzieli przy brzegu popijając piwa. Jeszcze raz dokładnie zbadałam teren, po czym stwierdzając, że było czysto złapałam dół sukienki i uniosłam do góry przeciągając ją przez głowę. Ashley zagłębiła się w dużej torbie w poszukiwaniu swojej bluzki, a ja podenerwowana stałam z rękami opartymi o biodra.
        - Masz ładne ciało, nie powinnaś go zakrywać. - stwierdziła Chantelle. Chantelle? Boże. Byłam tak bardzo pogrążona w swoich myślach, że zapomniałam o całym świecie i o tym, że mam na sobie samo bikini. Zaraz za nią z lasu wyłonili się Harry i Justin niosąc zgrzewkę piwa. Pewnie musieli pójść do samochodu po nowe zapasy.
        - Uuu... - zagwizdał Justin zatrzymując się przy mulatce. - no Chloe, właśnie tak sobie Ciebie wyobrażałem. - rzucił lustrując mnie z góry na dół. Uśmiechnięty Harry dołączył do nas, a jego mina diametralnie się zmieniła. - to może jednak dołączycie do nas? - ponownie zaproponował blondyn.
        - No nie wiem. - odezwała się Ash. - tak właściwie to my się już zbieramy.
        - Co wy... dziewczyny. Jest dopiero siedemnasta. - mówił Bieber.
        - Ja mogę zostać. - odezwała się Cass zerkając w stronę brzegu, przy którym siedział Tommy.
        - Dzięki za zaproszenie, ale nie skorzystamy. - odpowiedziała za nas Ashley. Dobrze, że to ona podjęła decyzję. Chantelle posłała nam jak zwykle cwany uśmieszek i oddaliła się. Justin spojrzał na nas prosząco, a ja zerknęłam na stojącego z boku, milczącego Harry'ego. Cienki materiał uderzył o moją klatkę piersiową i zsunął się pod stopy, kiedy nie złapałam, na co Harry zaśmiał się i schylił podnosząc koszulkę Ash. Podał mi ją. Uśmiechnęłam się niemrawo w podzięce i włożyłam krótką bluzkę. Nawet nie sięgała za pępek. Nie czułam się komfortowo będąc w samych majtkach od stroju i białym topie.
        - Chloe, możemy porozmawiać? - odezwał się w końcu brunet. 
        - Um... - przewrócił oczami na mój brak zdecydowania i
pociągnął mnie za sobą. Nie protestowałam, podczas gdy on prowadził trzymając mój nadgarstek. Moje serce łomotało pod wpływem jego delikatnego, ale i zdecydowanego dotyku. Przeczesałam swoje włosy palcami za nim stanęłam bosymi stopami na brzegu, dotykając mokrego piasku.
        - Chloe... - zaczął poprawiając swojego snapback'a, a ja czułam narastające napięcie między nami i formującą się gule w moim gardle. Zapanowała niezręczna cisza. Wpatrywałam się w swoje stopy rozgrzebując palcami piasek, a on stał tuż obok patrząc co robię.
Kątem oka spojrzałam w bok zauważając delikatny uśmiech na jego twarzy. Och, był taki dziwny... nieodgadniony.





~*~

Hejo, jak leci? Soreczka, że tak późno wstawiam rozdział, ale czas, czas, cholerny brak czasu; też tak macie? :c
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Buziii. xoxo

TU też nowy jak coś. ;-)

środa, 9 kwietnia 2014

Chapter 4.

     Siedziałam sama w dużym pokoju na jasnej kanapie i zajadając się kruchymi ciastkami z orzechami, oglądałam "Friend zone" na MTV. Chociaż zasnęłam dopiero około drugiej w nocy, to obudziłam się wcześnie, bo po dziewiątej i nie potrafiłam dłużej spać. Charles już od ósmej rano był w pracy, a Alice półgodziny temu pojechała ze swoją koleżanką na zakupy. Zdążyłam zamienić z nią kilka zdań zanim wyszła. Jak się okazało, ani ona, ani jej mąż nie zmrużyli oka, dopóki nie przekroczyłyśmy progu domu. Miałyśmy szczęście, że wróciłyśmy punktualnie o pierwszej.
Naciągnęłam na siebie miękki koc w kolorze miętowym i popiłam ciastko kawą z mlekiem, która całkowicie wystygła. Minęła kolejna godzina, a Ashley wciąż spała. W sumie nic dziwnego, skoro usnęłyśmy o późnej porze. W drodze powrotnej rozmawiałyśmy trochę o imprezie Leah. Nie zdążyłam się jakoś super wybawić, bo zdecydowanie czasu miałyśmy za mało, ale narzekać nie mogłam. Moim zdaniem było w porządku. Poznałam parę osób, wszyscy byli dla mnie mili, Chantelle i Cara prawie wcale nie zwracały na mnie uwagi, rzuciły tylko jakieś hasło w moją stronę, którego i tak nie byłam w stanie usłyszeć przez głośną muzykę, ale widziałam, że oberwało im się szybko od solenizantki. Miałam wrażenie, że gdyby nie urodziny Leah, z pewnością dałyby mi popalić. Spotkania z Justin'em i jego kumplami nie chciałam roztrząsać, bo właściwie co tam było do obgadywania? Nic specjalnego się nie wydarzyło. Nie spędziłam w towarzystwie tych chłopaków wystarczającej ilości czasu, by móc powiedzieć cokolwiek na ich temat.
     Nudziłam się. Przełączałam kanały w telewizorze, kiedy do moich uszu dobiegł dźwięk dzwonka. Leniwie podniosłam się z wygodnej kanapy i ruszyłam w stronę drzwi. W międzyczasie przeczesałam ciemne, długie włosy palcami i przetarłam zaspane oczy. Rozsunęłam srebrny łańcuszek i otworzyłam zamki w drzwiach, objęłam klamkę naciskając na nią, a drewniana płyta ustąpiła.
      - Hejo! - powiedziała wesoło Leah, a ja uśmiechnęłam się szeroko na jej widok i zrobiłam miejsce, żeby mogła wejść do środka. Od razu wycałowała moje policzki.
      - Co tu robisz? - zapytałam widząc zadowoloną i wiecznie uśmiechniętą dziewczynę.
      - Ale przywitanie, wiesz. - udała obrażoną zaplatając ręce na piersiach. Popatrzyłam na nią ze skruszoną miną, a brunetka ponownie ukazała rząd swoich śnieżnobiałych zębów. - tak właściwie ja tylko na chwilę, bo Zayn czeka na parkingu.
      - To zawołaj go, posiedzimy i w ogóle. Jestem sama, pomijając śpiącą Ashley. - zaproponowałam poprawiając włosy.
      - Nie, nie. Innym razem. Słuchaj, bo jest taka sprawa. - powiedziała, a ja uniosłam brew w pytającym geście. - dzisiaj wieczorem zabieram Cię gdzieś i nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów.
      - Ale gdzie?
      - Gdzieś. Przecież mówię. - pokręciła z dezaprobatą głową i spojrzała na mnie prawie czarnymi tęczówkami. - o 20 przyjadę po Ciebie.
      - Nooo dobra. Tylko powiedz mi jedno. To jakaś impreza?
      - Hm... powiedzmy. - odpowiedziała i puściła mi oczko. Westchnęłyśmy w tym samym momencie słysząc głośny dźwięk klaksonu. - o matko, jak mnie ten baran wkurza. Nawet chwilę pogadać nie można, bo ten już trąbi.
      - Dobra, leć.
      - Zobaczymy się wieczorem. - Leah chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi. Obdarowała mnie pożegnalnym buziakiem w policzek i wyszła na zewnątrz. - o 20, pamiętaj! - rzuciła przez ramię i pobiegła w stronę sportowego samochodu wymachując rękoma w stronę brata.
Stałam chwilę na werandzie, patrząc jak czerwone Ferrari odjeżdżało z piskiem opon. Zastanawiałam się skąd ci kolesie mieli takie wypasione fury, skoro nadal uczęszczali do szkoły, nie pracowali i z tego co się dowiedziałam - pochodzili z niezbyt zamożnych rodzin, a przecież normalnych osób nie byłoby stać na takie auta. A może handlowali prochami? Nie, to raczej niemożliwe. - szybko skarciłam się w myślach za takie podejrzenia. Ale i tak, to było dziwne, że nie mając zbyt dużo kasy, Leah chodziła zawsze modnie ubrana, miała markowe ciuchy i buty, które kosztowały więcej niż sto dolarów, a co chwila na stopach miała inne modele, Zayn też zawsze wyglądał dobrze, i reszta jego kumpli tak samo, przecież wszyscy mieszkali na Bronx'ie, a jak wiadomo ta dzielnica do bogatych nie należała. Nie chciałam nikogo oceniać i wysnuwać błędnych wniosków, więc postanowiłam nie doszukiwać się rzeczy, których na dobrą sprawę w ogóle nie było. Okręciłam się na jednej nodze i wróciłam do domu. Ash siedziała na wysokim krześle, przy kuchennym barku i skrobała nożem spalone tosty. Podniosła na mnie zmęczony wzrok, gdy stanęłam przy lodówce i z politowaniem przyglądałam się co wyprawiała kuzynka.
       - Nie lepiej byłoby zrobić nowe? - blondynka posłała mi spojrzenie pełne mordu. - ok, nic nie mówiłam. Skrob sobie dalej, powodzenia. - odparłam obojętnie unosząc ręce w górę.
Nie lubiłam, kiedy Ashley wstawała lewą nogą. Nie można było odezwać się do niej przez co najmniej godzinę, bo wcześniejsza próba zagadania groziłaby wypaleniem groźnym spojrzeniem dziury w twarzy. Wycofałam się z kuchni i poszłam na górę do swojego pokoju.


*
(Harry)


     Ja pierdole, mój łeb. - pierwsze słowa, które wypowiedziałem zaraz po otworzeniu oczu. Ogromny kac, po raz kolejny mnie powalił. Leżałem na środku dużego łóżka trzymając się za głowę, którą rozsadzał ból. Miałem wrażenie, że za chwilę umrę. Za każdym razem było tak samo. Za każdym razem, kiedy budziłem się z kacem obiecywałem sobie - nigdy więcej nie piję. Co za totalna bzdura. Wszyscy skacowani ludzie mówili w taki sposób, a na drugi dzień, albo w następny weekend pili na umór. I właśnie ja należałem do grona tych kłamliwych osób. Szczerze mówiąc, wolałem się naćpać, wziąć tablety, bo po nich nie miało się kaca, a zjazd był taki sam, a nawet lepszy. Nie miałem pojęcia co mnie wczoraj podkusiło, by sięgnąć po alkohol. Jęknąłem głośno i nakryłem się cały kołdrą, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi. 
      - Harry. - przewróciłem oczami słysząc głos mojej rodzicielki. Nie wychodziłem spod kołdry. Nie miałem ochoty słuchać jej paplaniny będąc w takim stanie. - Harry, wstawaj. - mówiła, ale ja pozostawałem nie ugięty i chociaż zaczynało brakować mi powietrza, ani na moment nie wychyliłem nawet czubka nosa. W tej chwili wolałem umrzeć niż podnieść się z głową ważącą tonę i patrzeć na moją niezadowoloną matkę. - Harold! - uuu, no to ostro, na poważnie, czyli przejebane. Zmrużyłem oczy chowając twarz w dłoniach, kiedy poczułem jak ciepła kołdra bezczelnie zostaje ściągnięta, a moje ciało owiał nieprzyjemny chłód. - jak tu śmierdzi. - jednym okiem zerknąłem w stronę mamy, która podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Czemu ta kobieta się nade mną tak znęca? - westchnąłem w myślach i ponownie naciągnąłem na siebie pościel. - o nie mój drogi! Koniec spania. Jest czternasta. 
       - No i co. - fuknąłem, ale za chwilę zdałem sobie sprawę, że niepotrzebnie cokolwiek mówiłem, bo moja matka stanęła przy łóżku zabierając mi okrycie. 
       - Robisz się już nudny, Harry. Co tydzień jest to samo. Mam tego dosyć. - mówiła coraz głośniej, a ja skuliłem się na łóżku kładąc poduszkę na głowę. - wydoroślej wreszcie, chłopaku. Weź przykład z innych Twoich rówieśników, którzy są dojrzali, mają jakieś ciekawe zajęcia... - wyjrzałem spod poduszki słysząc co mówiła moja matka i popatrzyłem na nią z politowaniem. Zauważyła moją minę, bo od razu dodała - pomijając Twoich znajomych, którzy dla mnie są tragedią. Ćpuny i chuligani, nic więcej nie mają do zaoferowania. 
       - Nie skomentuję. - powiedziałem ochrypłym głosem. Nienawidziłem, gdy wypowiadała się o moich przyjaciołach w ten sposób. Z początku się kłóciłem, broniłem ich jak mogłem, przekonywałem, ale po jakimś czasie najzwyczajniej odpuściłem, widząc, że matkę w ogóle nie ruszają moje słowa. Może miała trochę racji wydając osądy na temat moich jedynych przyjaciół z Bronx'u, ale nie różniłem się od nich niczym i ona doskonale o tym wiedziała, tylko udawała, co dla mnie było strasznie żałosne. Nie miałem żadnego wpływu na jej zdanie, chociaż zabraniała mi się z nimi zadawać ja i tak to olewałem i miałem w dupie wszystkie zakazy. Nigdy nie zostawiłbym moich prawdziwych przyjaciół, bo wiedziałem, że i oni nie opuściliby mnie, mimo wszystko. Moi rodzice nie potrafili zrozumieć tej silnej więzi jaka łączyła mnie z chłopakami. Byliśmy jak rodzina. 


      Dopiero po półgodzinie zszedłem na dół, wykąpany i ubrany w świeże ciuchy. Gdy przekroczyłem próg jadali spotkałem się z surowym spojrzeniem mojego ojczyma i przyszywanej siostry. Zająłem miejsce przy dębowym stole obejmując wzrokiem obecnych i sięgnąłem po tacę z mięsem. Nałożyłem sobie dwa duże kawałki kotleta schabowego i prawie cały talerz ziemniaków. Dołożyłem jeszcze surówki i w końcu byłem zadowolony. Chwyciłem za sztućce starając się nimi umiejętnie operować na przepełnionym jedzeniem, porcelanowym talerzu. Zerknąłem na niezadowolonego ojca siedzącego naprzeciwko mnie, który z założonymi rękoma przyglądał mi się. Wzruszyłem ramionami wsadzając sobie do ust widelec z jedzeniem i chcąc zrobić mu na złość, zacząłem mlaskać.
      - Przestań. - skarciła mnie moja mama, a ja w duchu cieszyłem się widząc wkurwionego starego. Nie przepadałem za nim. On jak i jego rozkapryszona córeczka strasznie działali mi na nerwy i zawsze robiłem wszystko tak, by wyprowadzić ich, a w szczególności jego, z równowagi. I zazwyczaj byłem górą. 
      - Więcej razy nie wrócisz w takim stanie o siódmej rano do domu. - odezwał się Mick. Spojrzałem na niego z kpiną wymalowaną na twarzy i zacząłem zbierać ziemniaki, które znalazły się poza moim talerzem - słyszysz co do Ciebie mówię? 
      - Sugerujesz, że jestem głuchy? - zapytałem mrużąc powieki. Mama widziała co się święci. Położyła dłoń na moim ramieniu lekko je ściskając. Nie cierpiała, kiedy się kłóciliśmy, ale gdyby ten fagas nie wpierdalał się w nie swoje sprawy i mijał mnie szerokim łukiem, z pewnością nie byłoby ciągle napiętej atmosfery, gdy znajdowałem się z Mick'iem w jednym pomieszczeniu. Nie rozumiałem co moja matka widziała w tym czterdziesto-pięcio letnim palancie. Od ośmiu lat byli razem, a pięć lat temu był ich ślub i od tamtej pory ten kretyn zawracał mi głowę. Za bardzo przejął się rolą "ojca", ale jakoś nie wychodziło mu wychowywanie takiego - jak on to zawsze określał - trudnego gówniarza. Czasami żałowałem, że nie mieszkałem ze swoim biologicznym tatą i Gemmą.
      - Nie bądź bezczelny. Oddasz dzisiaj kluczyki od samochodu i motoru. - powiedział rozkazującym tonem, a we mnie się zagotowało. 
      - No chyba Cię pojebało. - uśmiechnąłem się bezczelnie odkładając sztućce. 
      - Harry, skończ. - przerwała mi matka, ale nie zamierzałem zwracać na nią uwagi. Prawie zawsze stawała po stronie męża, co strasznie mnie bolało. Jak mogła popierać tego idiotę i zezwalać mu na wszystko, kiedy to ja byłem jej jedynym synem, którego powinna wspierać i chronić. Z czasem i to zaczęło mi latać koło dupy. Tak naprawdę w tym domu byłem sam, jednak nigdy nie przyznawałem się nikomu, że czasem czułem się źle, ani nigdy nie użalałem się nad sobą. Każdego dnia zakładałem na twarz niewidzialną maskę i mimo bólu rozrywającego klatkę piersiową, pokazywałem ojczymowi, oraz mamie jaki obojętny byłem na ich traktowanie. Poniekąd przez Mick'a i matkę, stałem się taki, dlatego jeszcze mocniej zżyłem się z chłopakami, który byli dla mnie priorytetem i przede wszystkim rodziną. Wspierali mnie i byli ze mną w ciężkich chwilach. 
Nagle poczułem wibrację w prawej kieszeni spodni. Wyciągnąłem telefon i przesunąłem palcem po ekranie. Przystawiłem iPhone'a do ucha i usłyszałem głos Joe'go. Pokazałem środkowy palec ojczymowi, kiedy zaczął gadać coś pod nosem i wymachiwać rękoma w powietrzu.
      - Czekaj chwilę, pójdę do siebie. - powiedziałem wstając z krzesła. - no co jest? - zapytałem wchodząc po marmurowych schodach na piętro. 
      - O osiemnastej przyjedź na garaż. 
      - Spoko, mogę nawet teraz i tak nie mam nic lepszego do roboty. - odparłem, podnosząc z podłogi butelkę z wodą.
      - Jak chcesz, tylko, że teraz nigdzie nie wyjdziemy, bo jestem sam z małą. 
      - Lajt. Niedługo będę. Siemano. - powiedziałem szybko i rozłączyłem się. 
      Po skończonej krótkiej rozmowie rzuciłem telefon na łóżko i zacząłem rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu kluczyków od samochodu. Czy tutaj zawsze musi być taki syf? - bąknąłem pod nosem, przerzucając sterty ciuchów walających się po ziemi. Przeszukałem kieszenie wszystkich kurtek, zajrzałem pod łóżko, nawet przetrzepałem buty. Jakby się rozpłynęły. Wkurwiony do granic możliwości, w pośpiechu ubrałem Air Max'y i snapback'a na głowę i wyszedłem z pokoju. Ruszyłem długim korytarzem do schodów, po czym zbiegłem po nich, wpadając do gabinetu starego. 
       - Oddawaj kluczyki. - wycedziłem przez zęby stając przy jego biurku. Mick popatrzył na mnie znad okularów, by po chwili, w spokoju móc wrócić do wypełniania jakiś papierów. - nie będę czekał w nieskończoność. Spieszy mi się. 
       - Jedź autobusem. - odpowiedział nie odrywając długopisu od białej kartki.
       - Ja jebie. - fuknąłem przewracając oczami.
       - Wyrażaj się, smarku. A poza tym wyjdź stąd, bo przeszkadzasz mi w pracy. 
       -  Kluczyki. - zignorowałem jego słowa i wyciągnąłem w kierunku ojczyma rękę. 
       - Dzisiaj naprawdę masz coś ze słuchem. Powiedziałem nie. 
       - Ach, kurwa, nie będę się z Tobą pierdolił. Siema. - warknąłem nie zważając na słowa i opuściłem gabinet głośno trzaskając drzwiami.  
       No i co ja miałem teraz zrobić? Bez samochodu, ani motoru byłem uziemiony. Do chłopaków na Bronx autobusem jechało się jakieś 45 minut. Zresztą potrzebowałem samochodu na dzisiejszy wyścig. Ależ byłem wkurwiony. Chciałem "poskarżyć" się matce, ale ona i tak byłaby po stronie ojczyma, więc szanse na odzyskanie auta były zerowe. Stałem w korytarzu zastanawiając się co robić, gdy na schodach pojawiła się Patty. Spojrzała na mnie swoimi błękitnymi oczyma i powoli mijała każdy schodek kręcąc zalotnie tyłkiem. Co ta laska miała w głowie? Nie kumałem jej, ani trochę. Od ośmiu lat byliśmy przyszywanym rodzeństwem, a ta idiotka od jakiegoś czasu ciągle mnie kokietowała. Potrząsnąłem głową zakładając ręce na piersi i odwróciłem się tyłem do dziewczyny. 
       - Potrzebne Ci są? - zapytała piskliwym głosem i wychylając się przez poręcz pomachała przed moją twarzą kluczami. 
       - Skąd je masz?! - już chciałem zabrać jej moją własność, kiedy brunetka podniosła wyżej rękę uśmiechając się cwanie. 
       - Nie tak szybko. Oddam Ci je, jak obiecasz, że zabierzesz mnie ze sobą. 
       - Oszalałaś! Nie ma mowy. - fuknąłem na co Patty wzruszyła obojętnie ramionami i odwróciła się, chcąc wrócić z powrotem na górę. - dobra, dobra, niech będzie! Ale stary i tak Cię nie puści.
       - Nie musi wiedzieć, że jestem z Tobą na drugim końcu miasta. Powiem, że idę się uczyć do Susan.
       - Na Twoją odpowiedzialność. - powiedziałem stanowczo. Nie chciałem mieć później przerąbane przez nią. Ojciec zabiłby mnie, gdyby coś się stało jego księżniczce. Wykazałem się refleksem, łapiąc w dłonie kluczyki rzucone z góry. 
       - Żaden problem. - odparła beznamiętnie, patrząc wyczekująco na mnie. 
       - Czekaj na przystanku. Przyjadę po Ciebie. A teraz ani słowa, jasne? - zadowolona z siebie Patty przytaknęła. Była cwana i przebiegła. Doskonale wiedziała jak podejść drugą osobę, by ta jej uległa. Po raz kolejny dziewczyna dostała to co chciała. Ale jak mogłem jej odmówić, skoro była moją przepustką do wyjścia z domu? Nie miałem z nią szans. Z łatwością poszłaby do Mick'a i udupiłaby mnie na resztę weekendu. Postanowiłem się nie kłócić i dzisiaj jej odpuścić. - jadę do chłopaków. Siems.  


*

      Nie czułem stresu. Jedyne czego pragnąłem to usiąść za kierownicą mojego czarnego Porsche, wcisnąć pedał gazu i ruszyć szybko przed siebie, żeby wyładować wszystkie chujowe emocje, które skumulowały się we mnie od rana. Oparty o bok samochodu stałem z chłopakami i rozmawiałem o wyścigu, który musiałem wygrać. Nie było nawet mowy o przegranej. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się dotrzeć do mety po moim rywalu. Zawsze byłem pierwszy, we wszystkim. Więc i tym razem byłem spokojny o zwycięstwo i na pewniaka wsiadłem za kółko, mierząc Bradley'a surowym spojrzeniem. Joe zatrzasnął za mną drzwi, a ja mogłem w końcu podjechać do pasa startowego. Moja ulubiona dziewczyna, stała między moim Porsche a granatowym Jaguarem i widząc naszą gotowość do jazdy, machnęła mocno dwoma chorągiewkami. Zacisnąłem ręce na kierownicy, wcisnąłem gaz, a samochód od razu zareagował. Z niedozwoloną prędkością jechałem oświetlonymi ulicami Brooklyn'u nie zważając na nic. Nie obchodziło mnie co działo się wokół. Liczył się tylko mój przeciwnik, no i ja. Adrenalina w moim ciele wzrastała, gdy Bradley próbował mnie wyprzedzić. Nic z tego. Nie pozwalałem mu na żaden manewr, który spowodowałby, że zjechałbym z pasa. Uśmiechnąłem się cwanie do chłopaka patrzącego w moją stronę i przerzuciłem biegi dodając gazu. Jeszcze jeden zakręt i upragniona meta. Z daleka widziałem gwiżdżący i wiwatujący tłum. Wygrałem. Żadna nowość. Zatrzymałem samochód, a przy drzwiach momentalnie stanął podekscytowany Tommy. Otworzyłem drzwi i wysiadłem. Zerknąłem za siebie widząc jak Brad wolno wjeżdża na podjazd i wkurwiony opuszcza swój pojazd. Zmierzył mnie ostrym spojrzeniem, po czym dołączył do swoich znajomych. Więcej razy nie zwróciłem na nich uwagi. W dupie miałem tą całą ekipę. On, jak i jego ziomki dostali to na co zasługiwali od dawna. Chciałem tylko od nich hajs i mogli spieprzać. 

      - No stary! Znowu Ci się udało! - krzyczał Zayn poklepując mnie po ramieniu. Podbiegła do mnie Patty rzucając mi się na szyję. Złapałem ją w pasie i odsunąłem od siebie. Jeszcze tego brakowało, by udawała dobrą siostrzyczkę.
       - Lepiej zawijajmy się stąd. - rzuciła Chantelle widząc nadjeżdżające radiowozy. Wyścig był nielegalny, więc na pewno któryś z gapiów zawiadomił policję. 
Wszyscy nagle zaczęli się rozjeżdżać w różnych kierunkach. Śmiać mi się chciało z tej całej sytuacji. Trwał pościg i tak naprawdę kogo oni chcieli złapać? W porównaniu z naszymi szybkimi, sportowymi samochodami ich kiepskie, policyjne autka nie miały z nami szans. 
      - Kocham to! Harry, szybciej! - kątem oka zerknąłem na Carę trzymającą się deski rozdzielczej. Jej roześmiana twarz i mętny wzrok dał mi do zrozumienia, że znowu była naćpana. Na życzenie blondynki przyspieszyłem olewając czerwone światła. O mało nie spowodowałem wypadku i naraziłem na śmierć niewinnych ludzi, ale kogo to? Najważniejsze, że my się świetnie bawiliśmy. Dwa ścigające mnie radiowozy źle wpływały na moje nerwy. Na miejscu tych policjantów, widząc taką furę, dawno dałbym za wygraną, ale oni nie, naiwni myśleli, że dadzą radę. Uwzięli się na mnie i chyba postanowili, że wreszcie złapią Styles'a i będą mieli na niego haczyk, bo do tej pory nic nie potrafili mi zarzucić. Nie udowodnili przemytu prochów, ani, że to ja ostatnio rozwaliłem pół podwórka podczas jazdy motorem będąc pod wpływem przeróżnych substancji niewiadomego pochodzenia. Mimo moich częstych wizyt na komisariacie, policja nie miała podstaw, by przetrzymywać mnie dłużej niż 48 godzin w areszcie, a wszystkie sprawy w sądzie kończyły się grzywną, uregulowaniem rachunków za zniszczenie mienia - oczywiście wszelkie koszta pokrywał mój ukochany ojczym - pouczeń, itd. Po raz kolejny musiałem zawieść panów policjantów, bo w końcu udało mi się ich zgubić i po niecałej godzinie dołączyłem do przyjaciół pod klubem czekających już tylko na nas.

       
       Siedziałem w dużej loży z najbliższymi osobami i opijaliśmy moje kolejne zwycięstwo, chociaż nie miałem ochoty na alkohol, nie po wczorajszej imprezie. Do tej pory na widok wódki robiło mi się niedobrze. Wszyscy się świetnie bawili, tylko ja na chwilę obecną nie miałem ochoty. Wkurwiała mnie naćpana Cara, która kleiła się do mnie cały czas. Nie mogła pojąć, że już nie wrócimy do siebie, choćby nie wiem co miało się wydarzyć, nie wiadomo co by robiła, nie dałbym blondynce kolejnej szansy, po prostu nie chciałem być z nią; koniec i kropka. Mama zawsze powtarzała - "Dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki" i w tym przyznawałem jej stuprocentową rację. 
       - Kurwa, daj mi spokój. - warknąłem odpychając od siebie Carę. 
       - Przecież lubisz jak dla Ciebie tańczę. - odparła pewnie usadawiając się okrakiem na moich nogach. Popatrzyłem na nią karcąco zaciskając szczękę. Dziewczyna oparła ręce o moje ramiona i wtapiając swoje błękitne tęczówki w moją twarz zaczęła poruszać zmysłowo biodrami. Pozostawałem niewzruszony, mimo tego, że blondynka wcześniej miała rację. Naprawdę podobał mi się sposób w jaki ruszała swoim ciałem, ale nie mogłem pokazać nic po sobie. Mimo wszystko nie dało się wymazać ot tak, półtorarocznego związku, który no dobra, był burzliwy, pojawiały się zdrady z mojej, jak i z jej strony, ale nigdy nie potrafiliśmy sobie powiedzieć na poważnie, że zrywamy. W pewien sposób uzależniliśmy się od siebie i ciężko było się rozstać, aż do pewnego momentu, w którym nie wytrzymałem i zdałem sobie sprawę, że już nic nie uratowałoby nas i prędzej oszalałbym, niż cokolwiek naprawił. Co to za związek bez miłości, gdzie liczyło się tylko pożądanie, nic więcej. Oboje stwierdziliśmy, że najlepiej będzie jak zostaniemy kolegami, ale jak widać, Cara nie umiała zachować dystansu.
        - Złaź. - powiedziałem ostrzej i zepchnąłem z kolan zaskoczoną dziewczynę. Stanęła na równe nogi obciągając sukienkę w dół, po czym nic nie mówiąc, odwróciła się na pięcie i zniknęła w tłumie tańczących ludzi, zostawiając mnie samego przy stoliku. 
       Nie potrzebowałem towarzystwa, ale i tak nie było mi wskazane cieszyć się samotnością. Na mojej twarzy zagościł ogromny uśmiech, kiedy przede mną pojawiły się dwie postacie. Od razu podniosłem się z miejsca, a brunetka rzuciła mi się na szyję. 
       - Mój Lokersie! Przepraszam, że dzisiaj Ci nie dopingowałam. - powiedziała nieco głośniej ściskając moje barki. 
       - No jak mogłaś?! To jest niewybaczalne, Leah. - udałem oburzonego, a śliczna mulatka szturchnęła mnie zaczepnie w ramię robiąc przy tym smutną minę. - dobra, wybaczam. - przewróciłem teatralnie oczami, a po chwili przeniosłem wzrok na zmieszaną dziewczynę stojącą za brunetką. Momentalnie spuściła głowę w dół zasłaniając twarz włosami. Uśmiechnąłem się pod nosem i bezdźwięcznie dałem do zrozumienia Leah, by pod byle pretekstem na jakiś czas sobie poszła.
        - O, koleżanka z podstawówki! Pójdę się przywitać. - rzuciła bez namysłu i puszczając mi oczko pobiegła na parkiet. Mądra dziewczynka - pomyślałem, w środku ciesząc się jak głupi. 
Chloe nawet, gdyby chciała nie mogłaby jej zatrzymać. Rozejrzałem się dookoła sprawdzając, gdzie są moi przyjaciele i mój rywal, na szczęście na horyzoncie nie widziałem, żadnego z nich. Uśmiechnąłem się delikatnie do dziewczyny wskazując głową puste sofy. Nie ruszała się, więc poszerzyłem swój uśmiech, który zawsze działał jak wabik na kobiety mając nadzieję, że i tym razem dołeczki w moich policzkach zmiękczą dziewczynę. Podobno były urocze... podobno, bo ja nie uważałem, by te dwa zagłębienia pomagały w zdobywaniu panienek. Przecież to mój urok osobisty, sposób bycia i dobra bajera sprawiały, że panny same pchały mi się do łóżka. 
        - Napijesz się czegoś? - zapytałem wskazując ręką na butelkę wódki, kiedy Chloe niepewnie zajęła miejsce obok mnie. W odpowiedzi pokiwała przecząco głową wciąż unikając kontaktu wzrokowego. - to może sok? Woda? Cokolwiek? - ciągnąłem patrząc na profil dziewczyny. Boże, była taka piękna. Kolorowe światła odbijały się od jej jasnej twarzy. Wydęła swoje pełne usta i odwróciła głowę w moją stronę. 
        - Niech będzie ten sok... - zaśmiałem się i od razu poderwałem się ze skórzanej kanapy. 
Po paru minutach wróciłem ze szklanką wypełnioną po brzegi pomarańczową cieczą. Postawiłem szklankę na czarnym blacie, po czym klapnąłem przy brunetce. 
        - Mam nadzieję, że lubisz pomarańczowy. 
        - Lubię. - odparła. Objęła słomkę ustami i pociągnęła kilka łyków. Nie potrafiłem oderwać od niej oczu. Cudowna istota musiała być moja. 
Siedzieliśmy blisko siebie wymieniając co jakiś czas pojedyncze zdania. Dziewczyna była nieśmiała, więc ciężko było podtrzymać jakąkolwiek rozmowę, ale nie poddawałem się. Wypytywałem ją o pierdoły, żeby jak najdłużej zatrzymać Chloe przy sobie. Zauważyłem jej ukradkowe spojrzenia i delikatny uśmiech, gdy udawałem, że zwracam uwagę na coś innego, bo kiedy tylko przeniosłem wzrok na nią momentalnie się peszyła. Była naprawdę urocza.
        - Proszę, proszę, kogo tutaj przywiało. - nagle miłą chwilę przerwał cwany ton Cary, obok której stała Chantelle a zaraz za nimi pojawiła się cała reszta.  
        - O, mała Chloe. - odezwał się pijany Bieber podchodząc do brunetki. Zerknąłem na dziewczynę, która witała się z Justin'em. Nie zwróciłem większej uwagi na ten kumpelski uścisk, bo brunetka przywitała się w taki sposób z każdym moim przyjacielem. Było dobrze, a nawet bardzo dobrze. Poczułem się odważniejszy - nie żebym nie był pewny siebie, ale przy Chloe musiałem hamować swoje męskie zapędy i trzymać rączki przy sobie. - i objąłem dziewczynę ramieniem. Nie wyraziła żadnego protestu, więc przysunąłem ją bliżej swego boku. Nic nie mówiąc spojrzała na mnie i posłała lekki uśmiech. Była najpiękniejszą dziewczyną na sali. Widziałem zawistne spojrzenie Cary, kiedy obejmowałem brunetkę, ale w dupie miałem jej uczucia, które z mojej strony dawno wygasło i byłem pewny, że i ona do mnie nic nie czuła. Po prostu kierowała nią zwykła złość, że dzisiejszego wieczora ją odrzuciłem. Ale poza niezadowoloną ex i Chantelle, cała reszta bawiła się świetnie. Mieliśmy co świętować. Leah widząc mnie z Chloe puściła mi oczko, a ja w niemej podzięce za to, że ściągnęła tutaj ciemnooką posłałem przyjaciółce najszczerszy uśmiech na jaki było mnie w tamtej chwili stać. 
        - Muszę do toalety. - usłyszałem cichy głos dziewczyny. Kiwnąłem przytakująco i przesunąłem się, by mogła swobodnie przejść. - zaraz wrócę. - odparła.
       - Wracaj szybko. - powiedziałem głośniej łapiąc ją za dłoń i przyciągając do siebie. Skinęła głową i odwracając się na pięcie ruszyła przed siebie. Dopóki nie zniknęła mi z pola widzenia podążałem za Chloe wzrokiem. Po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że nie powinienem był zostawiać jej samej w tym ogromnym klubie. Już chciałem się podnieść i iść za brunetką, ale dosiadł się do mnie Justin zaczynając pierdolić trzy po trzy.
        - Bracie mój, co pijemy? - wybełkotał podstawiając mi pod nos kieliszek z czystą.
        - Dzisiaj nie piję. - odpowiedziałem odsuwając jego rękę sprzed mojej twarzy. Spojrzał na mnie, jak gdybym właśnie powiedział mu najdziwniejszą rzecz na świecie. 
        - Nie no! Harry! Ze mną się nie napijesz? - zaśmiałem się na ten najbardziej żałosny tekst, który można było powiedzieć do osoby nie chcącej pić alkoholu. - a może kreseczka? - chłopak nie odpuszczał. Pomachał zachęcająco brwiami, ale ja ponownie odmówiłem. Pierwszy raz podziękowałem za moje ulubione "danie główne", co zszokowało blondyna, ale ja po prostu czułem, że muszę tak postępować, gdy ona była tutaj. Obecność Chloe sprawiała, że nie potrzebowałem żadnych używek, poza tym byłem za dziewczynę odpowiedzialny, a to wiązało się z tym, że musiałem być całkowicie czysty. Jedno piwo całkowicie starczyło, chociaż w normalnych okolicznościach nie wylewałbym za kołnierz, ani nie odmówił mojej ukochanej, czystej jak śnieg - kokainy. 
        - Pojebało Cię?! No kurwa, co Ty zrobiłaś?! - w tym samym momencie, razem z Justin'em gwałtownie odwróciliśmy głowy w stronę, skąd doszły mocne słowa i pierwsze co zobaczyłem to zdezorientowaną Chloe, która miała mokrą twarz, oraz bluzkę. Obok niej w błyskawicznym tempie pojawiła się wkurzona Leah starająca się wytrzeć alkohol z jej twarzy. Wszyscy byli zdziwieni zachowaniem mojej byłej. ja sam nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego co się tak właściwie stało. Nie widziałem zdarzenia będąc pochłonięty rozmową z przyjacielem. 
Zerwałem się ze skórzanej sofy podchodząc do naćpanej Cary i złapałem ją za fraki. Ta wariatka oblała Chloe piwem. Dlaczego to zrobiła? Nie miałem pojęcia. Ok, nie lubiła jej, ale to chyba nie był powód do wylewania całego browara na niewinną dziewczynę. Myślałem, że zabiję Carę.
        - Jesteś pierdolnięta? - syknąłem przez zęby trzymając blondynkę za nadgarstek. Patrzyła na mnie obojętnym wzrokiem, a jej usta wykrzywiły się w bezczelnym uśmiechu. - masz ją przeprosić, teraz.
        - Nie. - słysząc odmowę poczułem jak krew w żyłach zaczyna szybciej krążyć, a serce waliło mocniej ze złości. Szarpnąłem Carą przysuwając ją do Chloe. 
        - Stary, uspokój się. - odezwał się Joe stając za mną. Mój oddech był ciężki i szybki. Gdyby nie chłopak, nie wiem co zrobiłbym tej kretynce. - jest naćpana, nie ogarnia. - po jego słowach wypuściłem ją z mocnego uścisku, ale miałem świadomość tego, że moja była dziewczyna zrobiła to z premedytacją i była w pełni świadoma swego czynu. Nie chciałem wszczynać awantur i psuć wszystkim imprezy, więc olałem całkowicie Carę i zająłem się Chloe. 
        - Gdzie ona jest? - zwróciłem się do przyjaciół siedzących w loży. 
        - Poszła z Leah. - na moje pytanie zareagował Zayn. Nie odpowiedziałem tylko pobiegłem za dziewczynami.
  


*

     
       Znalazłem je w łazience, kiedy mulatka próbowała osuszyć mokre ubranie Chloe. Powiedziałem przyjaciółce, że zaopiekuję się dziewczyną i przy mnie już więcej nic się jej nie stanie. Leah strasznie przejęła się całą sytuacją. Nie musiała nic mówić, żebym wiedział, że było jej wstyd za Carę i za to co zrobiła. Mi również było głupio. Gdy dziewczyny opuściły toaletę Chloe pędem skierowała się do wyjścia, a Leah pobiegła za nią, by ją zatrzymać.
       - Zajmę się tym. - powstrzymałem przyjaciółkę i zapewniłem, że odwiozę brunetkę do domu. Czarnowłosa nie wyrażała żadnego sprzeciwu. Poprosiła mnie tylko, żebym poinformował ją jak bezpiecznie dotrzemy na miejsce. - dobra, lecę, bo mi ucieknie! - rzuciłem w pośpiechu, po czym zostawiłem Leah samą w korytarzu. 
Zmartwiony rozglądałem się na boki w poszukiwaniu mojej zguby i przepychałem ludzi wchodzących mi w drogę. Nie mogłem wyobrazić sobie jak czuła się Chloe, ale wiedziałem, że po pierwsze - nie daruję tego Carze, a po drugie - brunetka za żadne skarby nie powinna była zostawać sama. Zauważyłem ją przy wyjściu. Wyciągnąłem w jej kierunku rękę dotykając ramienia brunetki, na co ona odwróciła gwałtownie głowę. Przewróciła oczami "strzepując" moją dłoń ze swojej bluzki i szublo wyszła z klubu. 
        - Zostaw mnie, Harry. - powiedziała, kiedy nie dawałem za wygraną i dotrzymywałem jej równego tempa. 
       - Odwiozę Cię. 
       - Nie. - powiedziała stanowczo. Była uparta. Z założonymi rękoma na piersi przeplatała swoimi chudziutkimi nogami coraz szybciej. 
       - Uparciuchu. Czekaj! - wołałem za nią, ale ona nie miała najmniejszego zamiaru się mnie słuchać. Wyprzedziłem dziewczynę i biegnąc tyłem starałem się ją zatrzymać. Nie zauważyłem nawet kiedy znaleźliśmy się w ciemnej uliczce między jakimiś garażami. Chloe zaczęła spowalniać rozglądając się na wszystkie strony. Przystanęła. Odetchnąłem z ulgą. Zbliżałem się do dziewczyny, która z każdym moim krokiem w przód, robiła krok w tył, aż w końcu plecami uderzyła o betonową ścianę jednego z garaży.
       - Odejdź. - odparła drżącym głosem. Stanąłem przed nią lustrując jej śliczną buzię, którą oświetlała słabo świecąca latarnia Makijaż Chloe był rozmazany, a końcówki włosów jeszcze wilgotne od piwa. Przechyliłem głowę w prawą stronę marszcząc przy tym brwi. Skupiłem wzrok na policzku dziewczyny i wolno uniosłem rękę ku górze chcąc odsłonić opadające na twarz kosmyki ciemnych włosów Chloe i dokładniej przyjrzeć się miejscu, gdzie widniała duża, długa blizna. Przerażony wzrok brunetki nie zniechęcał mnie do tego, by sprawdzić dokąd sięgało znamię, którego wcześniej nie zdołałem dostrzec. - przestań. - fuknęła odpychając moją rękę. Jej małe dłonie natychmiast zarzuciły wszystkie włosy na jedną stronę zasłaniając przy tym bliznę. Przez chwilę stała opierając się o chropowatą powierzchnię betonowej ściany, po czym z całym impetem odepchnęła mnie od siebie i wyminęła mnie. 
       - Chloe! - widząc jak dziewczyna się oddala popędziłem za nią. Nie mogłem pozwolić, żeby zniknęła całkowicie w ciemnej uliczce. Podbiegłem do dziewczyny i chwytając ją w pasie, przerzuciłem sobie przez ramię. Nie ruszały mnie protesty, ani uderzenia małymi piąstkami w moje plecy. Miałem w dupie złość brunetki. Niosłem ją jak worek ziemniaków do swojego samochodu nie zważając na jej zachowanie. Kiedy stanąłem przy samochodzie, jedną ręką podtrzymywałem Chloe, a drugą otworzyłem drzwi od strony pasażera i wsadziłem dziewczynę do środka. Uspokoiła się. Oparła się o siedzenie zasłaniając policzek gęstymi włosami. Zwróciła głowę w drugą stronę, kiedy tylko zająłem miejsce za kierownicą. Westchnąłem z bezsilności i bez słowa ruszyłem spod klubu, nie zadając jej żadnych pytań, bo wiedziałem, że nie udzieliłaby odpowiedzi.




~*~


Misie.. nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, poza brakiem czasu. Jest mi strasznie głupio, że dopiero po około miesiącu dodaję rozdział, ale uwierzcie mi, że w moim życiu dużo się dzieje i doba to zdecydowanie za mało. Błagam, wydłużcie mi ją! ;-( Nie będę podawała terminu kolejnego rozdziału (nawet w przybliżeniu), bo po prostu nie jestem w stanie się określić. Przepraszam Was za ten poślizg i za zaległości w blogach.. wybaczycie? 

xoxo

środa, 12 marca 2014

Chapter 3.

      Nie musiałyśmy długo namawiać Alice i Charles'a na to żebyśmy mogły pójść do koleżanki Ashley na kameralną posiadówę z okazji urodzin... w domu. Skłamałyśmy, bo inaczej spędziłybyśmy piątkowy wieczór na kanapie. Co prawda Ash nie byłaby z tego powodu jakoś bardzo zawiedziona, ale ja owszem. Charles, jako policjant był strasznie wyczulony na przechadzki nocą, więc musiałyśmy być z powrotem już o pierwszej i co było najgorsze - ktoś musiał nas odwieść. Na początku sam chciał po nas przyjechać do wymyślonej rówieśniczki, ale na całe szczęście udało się go przegadać i mogłyśmy wrócić same taksówką. Czułam się okropnie kłamiąc, ale kuzynka wydawała się mieć dużą wprawę w tym, bo na poczekaniu potrafiła wymyślić całą przemowę i poukładać na szybko w głowie plan działania. Kiedy tylko wystawiłyśmy nogi za próg domu odetchnęłyśmy z ulgą i łapiąc się pod ręce ruszyłyśmy w stronę przystanku autobusowego. 
Przez całą drogę Ashley opowiadała mi o tym jak potrafiła podejść rodziców żeby wypuszczali ją z domu o późnych porach i niekoniecznie wiedzieli jak naprawdę i gdzie ich córka spędzała wieczór. Byłam w szoku, bo zupełnie nie spodziewałam się czegoś takiego po tej uroczej - na pozór - blondyneczce.
Spojrzałam na zegarek w telefonie, była 20:45, więc dotarł na miejsce z dziesięciominutowym spóźnieniem. Zeskoczyłam ze schodków zaraz za kuzynką i czując nagły podmuch wiatru na gołych ramionach, postanowiłam włożyć ciemną katanę. Kwietniowy wieczór dzisiaj był chłodny. Chwyciłam Ashley za rękę splatając nasze palce razem i przeszłam z nią przez ulicę. Dziewczyna zaśmiała się na mój gest, ale zbagatelizowałam to. Byłam starsza i czułam się odpowiedzialna za osoby młodsze. W sierocińcu każdy wzajemnie opiekował się sobą, więc z dnia na dzień, ciężko było mi się pozbyć wszystkich przyzwyczajeń stamtąd. Tak mnie uczono i wychowano w przeświadczeniu, że dobro drugiego człowieka poniekąd zależne było od nas samych. Poza tym nie uważałam, żeby troska o kogoś była czymś złym i trzeba byłoby się tego pozbyć, wręcz przeciwnie.
      Klub miał być niedaleko, ale my błądziłyśmy w kółko już dobre dziesięć minut. Chyba jednak Ashley nie za bardzo wiedziała gdzie byłyśmy. Okolica, w której się znajdowałyśmy przysparzała mnie o gęsią skórkę. Byłyśmy jedynymi białymi dziewczynami na tej ulicy. Na schodach do starych, zaniedbanych kamienic siedzieli czarnoskórzy kolesie słuchający rapu i na legalu popalali skręty. Cieszyłam się, że jeszcze nie zapadł zmrok, bo inaczej byłoby po nas, a mój mózg wcale nie ułatwiał sprawy i odtwarzał w głowie okropne sceny ze mną i Ashley i tymi typkami w roli głównej.
      - Zgubiłyśmy się, co nie? - zapytałam idąc obok kuzynki, która kręciła się w każdą stronę szukając wyjścia z tej okropnej dzielnicy. - pomyliłaś przystanki? - ciągnęłam dalej, kiedy nie odpowiadała. Przystanęła i spojrzała na mnie. - zajebiście, Ash,
      - Tak! Pomyliłam przystanki i jesteśmy dosłownie w czarnej dupie. Witaj na Bronx'ie. - powiedziała z ironią rozkładając ręce w powietrzu.
Bronx. O mój Boże. - pomyślałam i przerażona przełknęłam głośno ślinę. Tyle złego słyszałam na temat tego miejsca. Rozejrzałam się dookoła i zaczęłam znacznie wyraźniej dostrzegać grozę tej dzielnicy. Na przeciwko mnie rozciągała się czteropiętrowa, stara kamienica ze spróchniałymi okiennicami, w których majaczyły materiały imitujące coś w rodzaju zasłon, albo firanek. Mury pomazane były przez początkujących - na moje oko - grafficiarzy, bo w porównaniu graffiti w bramie, które było znacznie lepiej, żeby nie powiedzieć profesjonalnie, zrobione, tamte przypominały bazgroły składające się głównie z przekleństw, albo cytatów. Na dole był jeden sklep monopolowy, gdzie stali starsi, siwi mężczyźni popijający tanie trunki. Po ulicach chodziły skąpo ubrane mulatki, które wdzięczyły się przed chłopakami w za dużych ciuchach. Obok dużej kamienicy stały mniejsze bloki, wyglądały jak slumsy. Na podwórku, przed blokami suszyło się pranie powieszone na sznurku zaczepionym o dwie metalowe, zardzewiałe rury, niedaleko stały trzy kubły wypełnione po brzegi śmieciami, a obok nich siedział starszy pan. Zrobiło mi się go żal i już chciałam iść w jego stronę, żeby dać mu parę dolarów, ale Ashley szarpnęła mnie za rękę.
      - Oszalałaś?!
      - No co? Chciałam tylko pomóc, mam pieniądze, więc... - odparłam nie spuszczając wzroku z mężczyzny.
      - Zaraz pomoc przyda się nam. - powiedziała nieco ciszej patrząc dużymi oczyma za moje ramię. Odwróciłam głowę do tyłu i zobaczyłam czterech bardzo wysokich chłopaków, mniej więcej starszych ode mnie o trzy lata, którzy szli w naszym kierunku z cwanymi uśmieszkami na twarzach.
      - Cześć dziewczyny. Widzę, że zbłądziłyście. - odezwał się chłopak w białym podkoszulku i czerwoną bandaną na splecionych dokładnie, czarnych warkoczykach. Pokiwałam przecząco głową, a jego kumple zaśmiali się bezczelnie.
      - Spoko, nie bójcie się nas. Przecież nie zrobimy wam krzywdy, a raczej możemy sprawić wam przyjemność. - przysunął się bliżej Ashley i przejechał palcem po jej bladym policzku. Poczułam obrzydzenie do tych typów i mimo, że moje ciało odmawiało posłuszeństwa, podeszłam do kuzynki pewnym krokiem i wyprostowana stanęłam przed nią.
      - Mhm, odważna. Lubię takie. - zakpił. - ok, możemy wziąć Ciebie, chociaż nie ukrywam, wolę blondynki.
Nie wiedziałam co robię. Adrenalina rozkładająca się w całym ciele spowodowała, że nie myślałam racjonalnie. Chłopak był wyższy ode mnie o dwadzieścia centymetrów i patrzył na mnie czarnymi ślepiami z góry, a jego kumple wymieniali między sobą niecenzuralne zdania. Oszacowałam w myślach szansę na ucieczkę i załamałam się, bo były znikome.
      - Pojebało Cię, Wood?! - usłyszałam niski, męski głos, a za chwilę obok nas stanął równie wysoki chłopak. Ogarnął mnie jeszcze większy strach. Pięciu na dwie? To byłaby lekka przesada. Zaczęłam uważnie przyglądać się zachowaniu czarnoskórych, kiedy na widok tajemniczego chłopaka natychmiast odsunęli się tłumacząc, że tylko żartowali. Budził respekt i chyba był poważany w okolicy, bo ani na moment grupka chłopaków nie próbowała mu się przeciwstawić, chociaż był sam, a ich było czterech.
      - Spoko stary... - powiedział koleś, który parę minut temu pożerał wzrokiem Ashley. - już spadamy. - chłopak w dżinsowej kamizelce rzucił papierosa na chodnik gasząc go butem, po czym złapał mulata za podkoszulek przyciągając do siebie. Nie chciałyśmy być świadkami bójki, więc powoli wycofywałyśmy się do tyłu, by zaraz zacząć biec. Nie umknęło to jego uwadze, bo zerknął na nas kątem oka, a my momentalnie zastygłyśmy.
      - Macie szczęście, że jesteśmy w obecności dwóch dam, bo inaczej już dawno obiłbym wam te zakazane mordy. - wysyczał przez zęby mocniej ściskając koszulkę ciemnoskórego chłopaka, a po chwili wypuścił go, na co ten zachwiał się do tyłu i gdyby nie kumple, upadłby na ziemię. - wszystko w porządku? - zwrócił się do nas, kiedy tamta nieszczęsna czwórka w pośpiechu się oddalała. Jego ton głosu teraz był zupełnie inny. Spokojny i ciepły. Równocześnie przytaknęłyśmy, a chłopak zaśmiał się. - co tutaj robicie o tej porze? To chyba nie jest miejsce dla was.
Nie bałam się go. Różnił się od tamtych oblechów. Rysy twarzy momentalnie złagodniały, kiedy patrzył piwnymi oczami na mnie i Ashley. Sylwetka chłopaka się rozluźniła, a wcześniej zaciśnięte ze złości wargi, teraz układały się w delikatny uśmiech. Wzbudzał zaufanie. Wyglądał na dojrzałego i chyba miał więcej niż 21 lat, a może to ciemny, kilkudniowy zarost dodawał mu wieku? Daleko odbiegał od ludzi tutaj. Przede wszystkim był biały, więc zastanawiałam się, czy na pewno mieszkał na Bronx'ie. Przystojny, wysoki, umięśniony, od razu zwróciłam uwagę na duże, silne dłonie. Na każdym palcu wytatuowaną miał cyfrę. Ułożył prawą dłoń w pięść, kiedy zobaczył, że byłam skupiona na jego palcach.
      - To data urodzenia. - powiedział z nikłym uśmiechem, a ja wiedziałam, że pod nią kryje się jakaś smutna, bolesna historia. - nie przedstawiłem się. - przerwał niezręczną ciszę między naszą trójką i wyciągnął rękę w kierunku Ash. - Joe.
      - Ashley, a to moja kuzynka Chloe. - wymieniliśmy się uściśnięciem dłoni.
Zamknął moją mała dłoń w swojej znacznie większej i spojrzał mi w oczy. Nie był złym człowiekiem. Jego piwne tęczówki odzwierciedlały jego dobrą, ale skrzywdzoną, duszę.
      - Odwiozę was do domu, ale najpierw musimy iść po samochód. To niedaleko.
      - Nie trzeba. Nie chcemy robić kłopotu. - powiedziała szybko przestraszona Ashley.
      - Nie bójcie się. Nie zrobię wam krzywdy, po prostu chcę was bezpiecznie odstawić do domu, żeby znowu was nie zaczepiły jacyś skur... - przerwał i objął nas spojrzeniem. - ups, przepraszam. W towarzystwie dam nie używam takich słów, więc mała poprawka. - zaśmiał się, a my razem z nim. Cały stres uleciał i napięta atmosfera zmalała. Był kochany. - mało przyjaźni koledzy. To jak? Idziemy?
      Ani ja, ani moja kuzynka, nie protestowałyśmy będąc jeszcze trochę wystraszone poprzednią sytuacją. Przeszliśmy krótki odcinek drogi i stanęliśmy przed niskim, odrapanym blokiem. Drzwi od klatki miały zepsuty zamek, więc każdy mógł wejść. Ulice przed budynkiem oświetlały dwie słabo świecące latarnie, pozostałe trzy były zepsute. Joe puścił nas przodem, byśmy weszły do klatki, ale Ashley jednym ruchem ręki zatrzymała mnie tuż przy wejściu.
     - Zaczekamy. - powiedziała stanowczo, a Joe popatrzył pytająco na nią.
     - Na pewno? - w jego głosie brzmiała troska. Kiedy blondynka kiwnięciem głowy potwierdziła jego pytanie, chłopak wzruszył ramionami i dorzucił. - jak chcecie. Za pięć minut jestem.
Gdy tylko zniknął na klatce schodowej Ashley gwałtownie przeciągnęła mnie na swoją stronę.
      - Wiesz kto to jest?! - pokiwałam przecząco, a ona przysuwając twarz bliżej mojej, prawie szeptem powiedziała jego nazwisko. - Lander, kumpel Bieber'a. - popatrzyłam na kuzynkę mówiąc przeciągle "iii?", a ona przewróciła oczami. - iii, jak to i? Przecież on jest tak samo niebezpieczny jak Justin. Zawijamy się stąd, chodź. - szarpnęła mnie za rękę ciągnąć wzdłuż rozwalonego chodnika.
      - Puść! - wyszarpałam się z jej uścisku i stanęłam twardo na betonie poprawiając rękaw od katany. Miałam dosyć traktowania mnie jak szmacianą lalkę, którą można było sobie wyrywać i ustawiać wedle swoich widzimisię. - możesz przestać traktować wszystkich znajomych Bieber'a jak najgorszych wrogów?! - Ashley na moje słowa szerzej otworzyła swoje błękitne oczy. - nie wiem co wydarzyło się między Tobą a Justin'em, ale chyba nie wszyscy są tacy źli jak on. - mówiąc "źli" zrobiłam cudzysłów z dwóch palców, bo nie uważałam, żeby chłopak o karmelowych tęczówkach był zły. Nie chciałam nikogo pochopnie oceniać, ani skreślać na starcie. Widziałam, że Ash chciała się odezwać, ale niestety nie zdążyła, bo stanął przy nas Joe.
      - Co jest? - zapytał lustrując wzrokiem raz mnie, raz kuzynkę. - samochód mam z drugiej strony. Chodźcie.
Obeszliśmy blok i między starymi, zaniedbanymi samochodami stało srebrne Audi r8. Joe pewnym krokiem podszedł do pojazdu naciskając na małe urządzenie, które charakterystycznym dźwiękiem wyłączyło alarm. Wymieniłyśmy się spojrzeniami z Ashley, po czym przeniosłyśmy wzrok na auto. Joe otworzył drzwi od strony pasażera i kiwnął na nas głową. Blondynka wsiadła na tylne siedzenie, a ja z przodu obok chłopaka. Odruchowo zapięłam pas, a Joe uśmiechnął się wymownie. Poczułam jak zaczęły piec mnie policzki. Odwróciłam głowę w innym kierunku, by nie pokazywać mu widocznych rumieńców.
       - Dokąd jedziemy? - zapytał, a ja zerknęłam na odbicie kuzynki w lusterku. 
       - Soho Club. - odpowiedziałam zdecydowanym tonem, podczas, gdy Joe odpalał silnik. 
       - Urodziny Leah? 
       - Skąd wiesz? - zapytała zdziwiona Ashley, a samochód ruszył. 
       - Też tam jadę. - jedną rękę ułożył luźno na kierownicy, a drugą włączył radio. - no nie. - westchnął słysząc pierwszą zwrotkę "We can't stop", chcąc nacisnąć guzik przełączający na inną stację. Szybko go powstrzymałam. 
      - Gdzie się daje głośniej? - zapytałam szczerząc się do chłopaka. Zrobił zrezygnowaną minę kręcąc głową i nacisnął jakiś przycisk na kierownicy, a z głośników wydobyło się głośne "And we can’t stop, and we won’t stop. Can’t you see it’s we who own the night." 
      - Oszaleję. - chociaż głos Miley rozbrzmiewał głośno wewnątrz samochodu idealnie mogłam wyczytać krótkie słowo z ruchu jego warg. 
Wierciłam się na fotelu wymachując rękoma i śpiewałam razem z Ashley, a Joe przyglądał się nam nic nie mówiąc. Przez całą drogę śmiałyśmy się i śpiewałyśmy piosenki lecące w radiu zupełnie nie zwracając uwagi na znudzonego kierowcę. 
Po szybkiej jeździe, Audi r8 zatrzymało się pod dwupiętrowym budynkiem pomalowanym na szaro, po środku były duże, szklane drzwi, nad nimi wyraźny różowo - fioletowy napis "SOHO CLUB" i wielkie, szklane szyby podświetlone jaskrawymi światłami. Pod klubem stało sporo młodych ludzi. Kiedy Joe zaparkował niedaleko głównego wejścia wszystkie oczy nagle skupiły się na srebrnym, sportowym pojeździe. Chłopak wyciągnął kluczyki ze stacyjki i wysiadł pierwszy. Z niemalże prędkością światła stanął przy drzwiach z mojej strony i otworzył je. Chwycił moją dłoń pomagając mi wysiąść z niskiego samochodu, po czym odsunął skórzany fotel i w taki sam sposób potraktował Ashley. Prawdziwy dżentelmen. - pomyślałam zarzucając włosy za siebie. Jednym kliknięciem na niewielkie urządzenie włączył alarm w swoim sportowym wozie i kiwnął na nas głową. Ruszyliśmy do przodu, gdzie stała grupka młodzieży. Czarnoskóry ochroniarz widząc chłopaka posłał mu porozumiewawcze spojrzenie, a osoby zagradzające nam drogę, nagle rozstąpiły się na boki. Takie sceny widziałam tylko na filmach, a teraz mogłam uczestniczyć w jednej z nich. Uśmiechnęłam się cwanie zadzierając wyżej głowę. Pierwszy raz czułam się jak ważna osoba, chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że to nie o mnie tutaj chodziło i to nie ja grałam pierwsze skrzypce. Gdy weszliśmy do środka o moją klatkę piersiową odbiły się dudniące basy. Złapałam mocniej Ash i osłaniane przez Joe'go, przeciskałyśmy się przez tłum tańczących ludzi. W między czasie zdążyłam rozejrzeć się po pomieszczeniu. Wystrój klubu był ekskluzywny i oryginalny, podzielony na kilka sal w różnych klimatach i aranżacjach. Znajdował się tu spory parkiet do tańczenia, w osobnym miejscu restauracja z białymi skórzanymi kanapami i stylowymi biało – czarnymi krzesłami i czarne stoliki, całe to pomieszczenie było oświetlone na różowo. Pod ścianą znajdowało się coś w rodzaju sceny, wybieg i srebrna rura do tańczenia. Na sufitach kryształowe lampy, bar z przeróżnym alkoholem, sofy, loże dla vip'ów, plazmowe telewizory na kolorowych ścianach i białe filary podtrzymujące podwieszany sufit. Wszystko to razem dawało niesamowity klimat i świetny efekt, pomijając wybieg dla tancerek GoGo, który teraz był pusty, bo z tego co się dowiedziałam impreza była zamknięta.
      - Chloe! - usłyszałam za plecami znajomy głos. Odwróciłam się widząc zadowoloną brunetkę; rzuciła mi się na szyję i ucałowała. - cieszę się, że przyszłaś... przyszłyście. - poprawiła się szybko, gdy zauważyła moją kuzynkę. Z nią też się przywitała i ku mojemu zdziwieniu, Ashley nie stawiała oporu. Złożyłam solenizantce życzenia urodzinowe, tym samym wręczając jej skromny upominek - bransoletkę, którą Leah od razu kazała sobie zapiąć na nadgarstku. Dziewczyna złapała mnie za rękę, a ja pospiesznie odszukałam dłoń Ashley i pociągnęłam ją w głąb tańczącego tłumu, a Leah skierowała nas prosto do baru. 


*
(Harry)


      Zaparkowałem samochód obok srebrnej audicy, która należała do Joe'go. Na pewno chłopaki byli już w środku. Zgasiłem silnik i wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki. Zabrałem iPhone'a ze skórzanego fotela i wysiadłem z auta. Zerknąłem na siebie w odbiciu szyby poprawiając snapback'a i odwracając się tyłem do pojazdu włączyłem alarm. Udałem się prosto w stronę klubu. Kiwnąłem głową do Jimmy'ego - ochroniarza i wszedłem do środka. Od razu ogłuszyła mnie głośna muzyka i pierwsze co, zwróciłem uwagę na masę pijanych nastolatków. Dziwiłem się szefowi, że tak łatwo przystał na to, by zamknąć na jedną noc klub i pozwolił urządzić osiemnastkę Leah. Nie miałem pojęcia co Zayn dał mu w zamian, ale musiał zrobić niezły interes z Fortman'em. Impreza zamknięta dla nastolatków w jego ukochanym klubie - nieźle. Stanąłem w miejscu wzrokiem szukając chłopaków i solenizantki, dla której miałem mały podarunek. Kiedy nie znalazłem znajomych ruszyłem w głąb tańczących ludzi i przeciskając się między nimi, rozglądałem na boki. W końcu przy barze zauważyłem moją małą Leah. Uwielbiałem tą dziewczynę. Znaliśmy się od dziesięciu lat i traktowałem ją jak młodszą siostrę. Gdy tylko mnie zauważyła, uśmiechnęła się szeroko i zrobiła jeden ze swoich pokazowych gestów. Wyciągnąłem obie ręce w jej kierunku i przytuliłem brunetkę mocno do siebie. 
      - Wszystkiego najlepszego, Mała! - powiedziałem wesoło unosząc Leah, a ona trzymała się moich ramion. Spojrzałem na zadowoloną twarz ślicznej dziewczyny i dałem jej buziaka w policzek, po czym odstawiłem z powrotem na ziemię. - proszę, taki mały prezent. - wręczyłem jej różowe pudełeczko, a ona w podzięce ponownie mnie objęła. Pogłaskałem ją po plecach przytrzymując przy sobie chwilę. 
     - Jak było w Arizonie? - zapytała patrząc na mnie z dołu.
     - A spoko. Gdzie są chłopaki? Widziałem samochód Joe'go. 
     - Gdzieś tu się kręcą. - powiedziała z uśmiechem. Leah była jedną z tych dziewczyn, której prawie wcale nie schodził uśmiech z twarzy i na widok, której chłopakom miękły kolana. I bardzo dobrze, bo była piękną, młodą kobietą. Gdyby nie fakt, że to siostra mojego przyjaciela, kto wie, może zakręciłbym się obok niej. Musnąłem solenizantkę w czoło oznajmiając, że idę poszukać chłopaków. Przez tydzień nie widziałem tych drani. Kręciłem się po salach, ale w żadnej nie było moich ziomków. Co jakiś czas zderzałem się z jakimś pijanym nastolatkiem i powoli zaczęło mnie to irytować. Wszędzie gówniarze. Nie żebym ja był wielce dorosły, ale niektórzy z gości Leah mięli co najwyżej szesnaście lat i cieszyli się, że matka pozwoliła wyjść im z domu na imprezę. Żenada. Widząc kumpli uśmiechnąłem się cwanie i wszedłem pewnym krokiem na salę z R&B. Kiedy mnie zauważyli, od razu zaczęli krzyczeć w moim kierunku. 
       - Styles! Na reszcie, stary! - powiedział z entuzjazmem Tommy i podszedł do mnie przybijając ze mną pionę. To samo uczyniła reszta. 
      - Co to za gimbaza? - zaśmiałem się na widok perfidnie liżącej się pary, która stała na środku parkietu. Chłopaki zaśmiali się głośno, a ja wzruszyłem ramionami. - idę po browara. Chcecie?
      - Nie. - odpowiedzieli chórem.
      Wróciłem z piwem do stolika i zająłem miejsce na skórzanej, czarnej kanapie obok Malik'a. Popijając Heineken'a opowiadałem ziomeczkom mój pobyt w Arizonie. Zazdrościli mi, że to właśnie ja, pojechałem się tam ścigać. Ba! Sam sobie zazdrościłem, że zostałem wybrany. Żałowałem jedynie tego, że chłopaków nie było ze mną. No, ale mięli swoje obowiązki tutaj, w NY. Ktoś musiał trzymać rękę na pulsie i być na miejscu w razie, gdyby coś zaczęło się dziać, albo te zjeby z drugiego końca miasta, zaczęłyby się wpierdalać tam, gdzie nie trzeba. Jak nigdy w naszych rozmowach nie przewijał się temat szkoły, dzisiaj Justin zaczął opowiadać o jakiejś nowej pannie z klasy niżej. Całkowicie był podjarany, gdy o niej mówił. Okazało się, że cała czwórka zdążyła już ją poznać. Ja też chciałem, skoro była niezłą dupeczką. Ze szczegółowego opisu chłopaków, mogłem dokładnie wyobrazić sobie jak wyglądała ta dziewczyna, a wiadomo - dobrą dupą nie pogardziłbym. Nagle chłopaki wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia i zwrócili uwagę w stronę wejścia na salę. Oczywiście podążyłem wzrokiem za nimi. Normalnie szczena mi opadła, kiedy zobaczyłem niewysoką brunetkę.
Musiałem ją poznać, już, teraz. Wstałem z kanapy i odstawiłem butelkę na szklany stolik wycierając wierzchem dłoni usta.
      - To jest ta nowa koleżanka mojej siostry. - odezwał się Zayn. 
Uśmiechnąłem się pod nosem i zanim zdążyłem zrobić pierwszy krok w jej stronę, Justin wyprzedził mnie i podbiegł do nieznajomej. Stałem oparty o oparcie skórzanej kanapy z zaciśniętą z nerwów szczęką. Przytulał ją jakby znali się nie wiadomo ile, a ona obdarowywała go uroczym uśmiechem. Wyprostowałem się, kiedy zauważyłem jak cała trójka zmierza w stronę naszej loży. Gdy byli coraz bliżej rozpoznałem w niskiej blondynce, Ashley. Zaraz, zaraz, myślałem, że nienawidzą się z Bieber'em. - powiedziałem w myślach przypominając sobie ich popieprzone akcje parę miesięcy temu.
      - Cześć. - odezwała się pewnie, jak zwykle zresztą, Ash i machnęła leniwie ręką. 
      - Suń dupę Tommy. - polecił Bieber i kiwnięciem głowy nakazał blondynie, żeby usiadła. Niechętnie wykonała jego nieme polecenie. Widząc, że ten gnojek nie kwapi się, by przedstawić mnie pięknej nieznajomej sam podjąłem inicjatywę. Podszedłem do dziewczyny i wyciągnąłem w jej kierunku rękę. 
      - Harry. - uśmiechnąłem się nonszalancko patrząc prosto w prawie czarne tęczówki brunetki.
      - Chloe. - usłyszałem jej łagodny głos, kiedy chwyciła moją dłoń, a ja ścisnąłem ją najdelikatniej jak tylko potrafiłem. Posłała mi nieśmiały uśmiech i zajęła miejsce obok Ashley.
Gapiłem się na Justin'a siedzącego na przeciwko Chloe i widziałem w jego oczach pożądanie. Gdyby mógł przeruchałby tą bezbronną istotę zaraz w kiblu. Dziewczyna była wycofana, nie mówiła za wiele, czasem odpowiedziała na pytanie, któregoś z chłopaków. Wydawała się być bardzo skryta i nieśmiała. Jej zachowanie zdradzało, że nie czuła się swobodnie w naszym towarzystwie. Odwracała wzrok, bawiła się palcami i rozglądała się po sali. Zerkałem na Chloe, a później na Justin'a. Co jakiś czas wymieniałem się groźnymi spojrzeniami z Bieber'em. Widział, że ciemnooka przypadła mi do gustu i, że od tej pory stałem się dla niego swego rodzaju konkurencją. 
       - Miło było, ale my już się będziemy zbierać. - odezwała się piskliwym głosem blondynka i wstała ze swojego wcześniejszego miejsca. Złapała za ramię koleżankę popychając ją lekko do przodu, by ta wyszła z loży. 
       - No co wy! Nie idźcie. - odezwał się wstawiony Zayn. 
       - Musimy być za półgodziny w domu. Pożegnamy się z Leah i lecimy. - dodała Ashley.
Pożegnały się z nami przez uściśnięcie dłoni każdemu z nas i kręcąc kokieteryjnie biodrami poszły przed siebie, żeby za moment zniknąć pośród ludzi na parkiecie. 
       - Co to kurwa miało być, Styles?! - Justin poderwał się z kanapy i podszedł do mnie. Popatrzyłem na niego z politowaniem i odsunąłem go od siebie. Nie miałem ochoty na awantury z kumplem. - ona jest moja, rozumiesz? - syknął przez zęby zbliżając twarz do mojej. 
       - Zobaczymy. - rzuciłem kpiąco i uniosłem kącik ust w cwanym uśmiechu. 
       - Taaak? - jego wargi ułożyły się w taki sam uśmiech jak mój. - poprawił swojego full cap'a i zaśmiał się. - chcesz się założyć? 
Reszta chłopaków przyglądała się naszej konwersacji z zaciekawieniem. Chociaż widziałem, że byli nastawieni na jakąś mega kłótnie i czekali w pogotowiu, żeby rozdzielić mnie z Justin'em, gdyby doszło do większego spięcia. Jednak opanowaliśmy się i obyło się bez rękoczynów. Obaj z Biebsem mięliśmy podobne, wybuchowe charaktery, dlatego często wszczynaliśmy awantury i czasami daliśmy sobie po ryju, kiedy któremuś coś nie pasowało, ale później wszystko wracało do normy i znowu wskoczyłbym za nim w ogień, a on za mną.
       - Nie chcę się zakładać o NIĄ. - odparłem wyraźniej akcentując ostatnie słowo. Serio nie miałem zamiaru się zakładać o Chloe, bo wiedziałem, że prędzej, czy później będzie moja. Poza tym, nie była dziewczyną, o którą wypadało robić zakład. 
       - Wymiękasz. - parsknął mi prosto w twarz. Sprowokował mnie, budząc we mnie prawdziwego samca alfa. Zacisnąłem wargi w cienką linię nawiązując ponownie kontakt wzrokowy. - to jak? Dwa tygodnie i śliczna brunetka będzie krzyczała z rozkoszy moje imię, a po miesiącu poza mną, nie będzie widziała żadnego innego dupka. 
Nie myślałem trzeźwo. Chciałem udowodnić Bieber'owi, że nie miał racji i, że to ja będę miał Chloe, na wyłączność.
       - Dobra. Dwa tygodnie. - powiedziałem twardo i wyraźnie. Nie zważając na żadne konsekwencje przystałem na jego warunki.
       - Zajebiście. - Justin oblizał usta, a zawadiacki uśmieszek nie schodził z jego twarzy. Uścisnęliśmy sobie dłonie, po czym spojrzałem na chłopaków. Joe nie był zadowolony, pijany Malik i Tommy też nie pochwalali naszego zakładu. Uważali, że był to najgorszy pomysł i od razu rozjaśnili mi umysł - gdy dziewczyna dowie się o wszystkim znienawidzi nas obu. Dopiero po ich mądrej gadce zdałem sobie sprawę jaki pierdolnięty byłem dając się sprowokować temu dupkowi. Nie było już odwrotu. Zakład to zakład, a ja byłem zbyt dumny, by go odwołać, a tym bardziej przegrać.



~*~

Dobry wieczór, ziomeczki. ;-* Mam nadzieję, że nie gniewacie się za tak późno dodany rozdział. Podobał się? Bo ja nie będę skromna pisząc, że jestem z niego zadowolona
Jeżeli chodzi o Wasze blogi to na pewno w ciągu dwóch dni postaram się nadrobić i przeczytać nowe rozdziały u Was na blogach. Wybaczcie mi mój brak czasu. :c

lovelove. x
Szablon by S1K