środa, 12 marca 2014

Chapter 3.

      Nie musiałyśmy długo namawiać Alice i Charles'a na to żebyśmy mogły pójść do koleżanki Ashley na kameralną posiadówę z okazji urodzin... w domu. Skłamałyśmy, bo inaczej spędziłybyśmy piątkowy wieczór na kanapie. Co prawda Ash nie byłaby z tego powodu jakoś bardzo zawiedziona, ale ja owszem. Charles, jako policjant był strasznie wyczulony na przechadzki nocą, więc musiałyśmy być z powrotem już o pierwszej i co było najgorsze - ktoś musiał nas odwieść. Na początku sam chciał po nas przyjechać do wymyślonej rówieśniczki, ale na całe szczęście udało się go przegadać i mogłyśmy wrócić same taksówką. Czułam się okropnie kłamiąc, ale kuzynka wydawała się mieć dużą wprawę w tym, bo na poczekaniu potrafiła wymyślić całą przemowę i poukładać na szybko w głowie plan działania. Kiedy tylko wystawiłyśmy nogi za próg domu odetchnęłyśmy z ulgą i łapiąc się pod ręce ruszyłyśmy w stronę przystanku autobusowego. 
Przez całą drogę Ashley opowiadała mi o tym jak potrafiła podejść rodziców żeby wypuszczali ją z domu o późnych porach i niekoniecznie wiedzieli jak naprawdę i gdzie ich córka spędzała wieczór. Byłam w szoku, bo zupełnie nie spodziewałam się czegoś takiego po tej uroczej - na pozór - blondyneczce.
Spojrzałam na zegarek w telefonie, była 20:45, więc dotarł na miejsce z dziesięciominutowym spóźnieniem. Zeskoczyłam ze schodków zaraz za kuzynką i czując nagły podmuch wiatru na gołych ramionach, postanowiłam włożyć ciemną katanę. Kwietniowy wieczór dzisiaj był chłodny. Chwyciłam Ashley za rękę splatając nasze palce razem i przeszłam z nią przez ulicę. Dziewczyna zaśmiała się na mój gest, ale zbagatelizowałam to. Byłam starsza i czułam się odpowiedzialna za osoby młodsze. W sierocińcu każdy wzajemnie opiekował się sobą, więc z dnia na dzień, ciężko było mi się pozbyć wszystkich przyzwyczajeń stamtąd. Tak mnie uczono i wychowano w przeświadczeniu, że dobro drugiego człowieka poniekąd zależne było od nas samych. Poza tym nie uważałam, żeby troska o kogoś była czymś złym i trzeba byłoby się tego pozbyć, wręcz przeciwnie.
      Klub miał być niedaleko, ale my błądziłyśmy w kółko już dobre dziesięć minut. Chyba jednak Ashley nie za bardzo wiedziała gdzie byłyśmy. Okolica, w której się znajdowałyśmy przysparzała mnie o gęsią skórkę. Byłyśmy jedynymi białymi dziewczynami na tej ulicy. Na schodach do starych, zaniedbanych kamienic siedzieli czarnoskórzy kolesie słuchający rapu i na legalu popalali skręty. Cieszyłam się, że jeszcze nie zapadł zmrok, bo inaczej byłoby po nas, a mój mózg wcale nie ułatwiał sprawy i odtwarzał w głowie okropne sceny ze mną i Ashley i tymi typkami w roli głównej.
      - Zgubiłyśmy się, co nie? - zapytałam idąc obok kuzynki, która kręciła się w każdą stronę szukając wyjścia z tej okropnej dzielnicy. - pomyliłaś przystanki? - ciągnęłam dalej, kiedy nie odpowiadała. Przystanęła i spojrzała na mnie. - zajebiście, Ash,
      - Tak! Pomyliłam przystanki i jesteśmy dosłownie w czarnej dupie. Witaj na Bronx'ie. - powiedziała z ironią rozkładając ręce w powietrzu.
Bronx. O mój Boże. - pomyślałam i przerażona przełknęłam głośno ślinę. Tyle złego słyszałam na temat tego miejsca. Rozejrzałam się dookoła i zaczęłam znacznie wyraźniej dostrzegać grozę tej dzielnicy. Na przeciwko mnie rozciągała się czteropiętrowa, stara kamienica ze spróchniałymi okiennicami, w których majaczyły materiały imitujące coś w rodzaju zasłon, albo firanek. Mury pomazane były przez początkujących - na moje oko - grafficiarzy, bo w porównaniu graffiti w bramie, które było znacznie lepiej, żeby nie powiedzieć profesjonalnie, zrobione, tamte przypominały bazgroły składające się głównie z przekleństw, albo cytatów. Na dole był jeden sklep monopolowy, gdzie stali starsi, siwi mężczyźni popijający tanie trunki. Po ulicach chodziły skąpo ubrane mulatki, które wdzięczyły się przed chłopakami w za dużych ciuchach. Obok dużej kamienicy stały mniejsze bloki, wyglądały jak slumsy. Na podwórku, przed blokami suszyło się pranie powieszone na sznurku zaczepionym o dwie metalowe, zardzewiałe rury, niedaleko stały trzy kubły wypełnione po brzegi śmieciami, a obok nich siedział starszy pan. Zrobiło mi się go żal i już chciałam iść w jego stronę, żeby dać mu parę dolarów, ale Ashley szarpnęła mnie za rękę.
      - Oszalałaś?!
      - No co? Chciałam tylko pomóc, mam pieniądze, więc... - odparłam nie spuszczając wzroku z mężczyzny.
      - Zaraz pomoc przyda się nam. - powiedziała nieco ciszej patrząc dużymi oczyma za moje ramię. Odwróciłam głowę do tyłu i zobaczyłam czterech bardzo wysokich chłopaków, mniej więcej starszych ode mnie o trzy lata, którzy szli w naszym kierunku z cwanymi uśmieszkami na twarzach.
      - Cześć dziewczyny. Widzę, że zbłądziłyście. - odezwał się chłopak w białym podkoszulku i czerwoną bandaną na splecionych dokładnie, czarnych warkoczykach. Pokiwałam przecząco głową, a jego kumple zaśmiali się bezczelnie.
      - Spoko, nie bójcie się nas. Przecież nie zrobimy wam krzywdy, a raczej możemy sprawić wam przyjemność. - przysunął się bliżej Ashley i przejechał palcem po jej bladym policzku. Poczułam obrzydzenie do tych typów i mimo, że moje ciało odmawiało posłuszeństwa, podeszłam do kuzynki pewnym krokiem i wyprostowana stanęłam przed nią.
      - Mhm, odważna. Lubię takie. - zakpił. - ok, możemy wziąć Ciebie, chociaż nie ukrywam, wolę blondynki.
Nie wiedziałam co robię. Adrenalina rozkładająca się w całym ciele spowodowała, że nie myślałam racjonalnie. Chłopak był wyższy ode mnie o dwadzieścia centymetrów i patrzył na mnie czarnymi ślepiami z góry, a jego kumple wymieniali między sobą niecenzuralne zdania. Oszacowałam w myślach szansę na ucieczkę i załamałam się, bo były znikome.
      - Pojebało Cię, Wood?! - usłyszałam niski, męski głos, a za chwilę obok nas stanął równie wysoki chłopak. Ogarnął mnie jeszcze większy strach. Pięciu na dwie? To byłaby lekka przesada. Zaczęłam uważnie przyglądać się zachowaniu czarnoskórych, kiedy na widok tajemniczego chłopaka natychmiast odsunęli się tłumacząc, że tylko żartowali. Budził respekt i chyba był poważany w okolicy, bo ani na moment grupka chłopaków nie próbowała mu się przeciwstawić, chociaż był sam, a ich było czterech.
      - Spoko stary... - powiedział koleś, który parę minut temu pożerał wzrokiem Ashley. - już spadamy. - chłopak w dżinsowej kamizelce rzucił papierosa na chodnik gasząc go butem, po czym złapał mulata za podkoszulek przyciągając do siebie. Nie chciałyśmy być świadkami bójki, więc powoli wycofywałyśmy się do tyłu, by zaraz zacząć biec. Nie umknęło to jego uwadze, bo zerknął na nas kątem oka, a my momentalnie zastygłyśmy.
      - Macie szczęście, że jesteśmy w obecności dwóch dam, bo inaczej już dawno obiłbym wam te zakazane mordy. - wysyczał przez zęby mocniej ściskając koszulkę ciemnoskórego chłopaka, a po chwili wypuścił go, na co ten zachwiał się do tyłu i gdyby nie kumple, upadłby na ziemię. - wszystko w porządku? - zwrócił się do nas, kiedy tamta nieszczęsna czwórka w pośpiechu się oddalała. Jego ton głosu teraz był zupełnie inny. Spokojny i ciepły. Równocześnie przytaknęłyśmy, a chłopak zaśmiał się. - co tutaj robicie o tej porze? To chyba nie jest miejsce dla was.
Nie bałam się go. Różnił się od tamtych oblechów. Rysy twarzy momentalnie złagodniały, kiedy patrzył piwnymi oczami na mnie i Ashley. Sylwetka chłopaka się rozluźniła, a wcześniej zaciśnięte ze złości wargi, teraz układały się w delikatny uśmiech. Wzbudzał zaufanie. Wyglądał na dojrzałego i chyba miał więcej niż 21 lat, a może to ciemny, kilkudniowy zarost dodawał mu wieku? Daleko odbiegał od ludzi tutaj. Przede wszystkim był biały, więc zastanawiałam się, czy na pewno mieszkał na Bronx'ie. Przystojny, wysoki, umięśniony, od razu zwróciłam uwagę na duże, silne dłonie. Na każdym palcu wytatuowaną miał cyfrę. Ułożył prawą dłoń w pięść, kiedy zobaczył, że byłam skupiona na jego palcach.
      - To data urodzenia. - powiedział z nikłym uśmiechem, a ja wiedziałam, że pod nią kryje się jakaś smutna, bolesna historia. - nie przedstawiłem się. - przerwał niezręczną ciszę między naszą trójką i wyciągnął rękę w kierunku Ash. - Joe.
      - Ashley, a to moja kuzynka Chloe. - wymieniliśmy się uściśnięciem dłoni.
Zamknął moją mała dłoń w swojej znacznie większej i spojrzał mi w oczy. Nie był złym człowiekiem. Jego piwne tęczówki odzwierciedlały jego dobrą, ale skrzywdzoną, duszę.
      - Odwiozę was do domu, ale najpierw musimy iść po samochód. To niedaleko.
      - Nie trzeba. Nie chcemy robić kłopotu. - powiedziała szybko przestraszona Ashley.
      - Nie bójcie się. Nie zrobię wam krzywdy, po prostu chcę was bezpiecznie odstawić do domu, żeby znowu was nie zaczepiły jacyś skur... - przerwał i objął nas spojrzeniem. - ups, przepraszam. W towarzystwie dam nie używam takich słów, więc mała poprawka. - zaśmiał się, a my razem z nim. Cały stres uleciał i napięta atmosfera zmalała. Był kochany. - mało przyjaźni koledzy. To jak? Idziemy?
      Ani ja, ani moja kuzynka, nie protestowałyśmy będąc jeszcze trochę wystraszone poprzednią sytuacją. Przeszliśmy krótki odcinek drogi i stanęliśmy przed niskim, odrapanym blokiem. Drzwi od klatki miały zepsuty zamek, więc każdy mógł wejść. Ulice przed budynkiem oświetlały dwie słabo świecące latarnie, pozostałe trzy były zepsute. Joe puścił nas przodem, byśmy weszły do klatki, ale Ashley jednym ruchem ręki zatrzymała mnie tuż przy wejściu.
     - Zaczekamy. - powiedziała stanowczo, a Joe popatrzył pytająco na nią.
     - Na pewno? - w jego głosie brzmiała troska. Kiedy blondynka kiwnięciem głowy potwierdziła jego pytanie, chłopak wzruszył ramionami i dorzucił. - jak chcecie. Za pięć minut jestem.
Gdy tylko zniknął na klatce schodowej Ashley gwałtownie przeciągnęła mnie na swoją stronę.
      - Wiesz kto to jest?! - pokiwałam przecząco, a ona przysuwając twarz bliżej mojej, prawie szeptem powiedziała jego nazwisko. - Lander, kumpel Bieber'a. - popatrzyłam na kuzynkę mówiąc przeciągle "iii?", a ona przewróciła oczami. - iii, jak to i? Przecież on jest tak samo niebezpieczny jak Justin. Zawijamy się stąd, chodź. - szarpnęła mnie za rękę ciągnąć wzdłuż rozwalonego chodnika.
      - Puść! - wyszarpałam się z jej uścisku i stanęłam twardo na betonie poprawiając rękaw od katany. Miałam dosyć traktowania mnie jak szmacianą lalkę, którą można było sobie wyrywać i ustawiać wedle swoich widzimisię. - możesz przestać traktować wszystkich znajomych Bieber'a jak najgorszych wrogów?! - Ashley na moje słowa szerzej otworzyła swoje błękitne oczy. - nie wiem co wydarzyło się między Tobą a Justin'em, ale chyba nie wszyscy są tacy źli jak on. - mówiąc "źli" zrobiłam cudzysłów z dwóch palców, bo nie uważałam, żeby chłopak o karmelowych tęczówkach był zły. Nie chciałam nikogo pochopnie oceniać, ani skreślać na starcie. Widziałam, że Ash chciała się odezwać, ale niestety nie zdążyła, bo stanął przy nas Joe.
      - Co jest? - zapytał lustrując wzrokiem raz mnie, raz kuzynkę. - samochód mam z drugiej strony. Chodźcie.
Obeszliśmy blok i między starymi, zaniedbanymi samochodami stało srebrne Audi r8. Joe pewnym krokiem podszedł do pojazdu naciskając na małe urządzenie, które charakterystycznym dźwiękiem wyłączyło alarm. Wymieniłyśmy się spojrzeniami z Ashley, po czym przeniosłyśmy wzrok na auto. Joe otworzył drzwi od strony pasażera i kiwnął na nas głową. Blondynka wsiadła na tylne siedzenie, a ja z przodu obok chłopaka. Odruchowo zapięłam pas, a Joe uśmiechnął się wymownie. Poczułam jak zaczęły piec mnie policzki. Odwróciłam głowę w innym kierunku, by nie pokazywać mu widocznych rumieńców.
       - Dokąd jedziemy? - zapytał, a ja zerknęłam na odbicie kuzynki w lusterku. 
       - Soho Club. - odpowiedziałam zdecydowanym tonem, podczas, gdy Joe odpalał silnik. 
       - Urodziny Leah? 
       - Skąd wiesz? - zapytała zdziwiona Ashley, a samochód ruszył. 
       - Też tam jadę. - jedną rękę ułożył luźno na kierownicy, a drugą włączył radio. - no nie. - westchnął słysząc pierwszą zwrotkę "We can't stop", chcąc nacisnąć guzik przełączający na inną stację. Szybko go powstrzymałam. 
      - Gdzie się daje głośniej? - zapytałam szczerząc się do chłopaka. Zrobił zrezygnowaną minę kręcąc głową i nacisnął jakiś przycisk na kierownicy, a z głośników wydobyło się głośne "And we can’t stop, and we won’t stop. Can’t you see it’s we who own the night." 
      - Oszaleję. - chociaż głos Miley rozbrzmiewał głośno wewnątrz samochodu idealnie mogłam wyczytać krótkie słowo z ruchu jego warg. 
Wierciłam się na fotelu wymachując rękoma i śpiewałam razem z Ashley, a Joe przyglądał się nam nic nie mówiąc. Przez całą drogę śmiałyśmy się i śpiewałyśmy piosenki lecące w radiu zupełnie nie zwracając uwagi na znudzonego kierowcę. 
Po szybkiej jeździe, Audi r8 zatrzymało się pod dwupiętrowym budynkiem pomalowanym na szaro, po środku były duże, szklane drzwi, nad nimi wyraźny różowo - fioletowy napis "SOHO CLUB" i wielkie, szklane szyby podświetlone jaskrawymi światłami. Pod klubem stało sporo młodych ludzi. Kiedy Joe zaparkował niedaleko głównego wejścia wszystkie oczy nagle skupiły się na srebrnym, sportowym pojeździe. Chłopak wyciągnął kluczyki ze stacyjki i wysiadł pierwszy. Z niemalże prędkością światła stanął przy drzwiach z mojej strony i otworzył je. Chwycił moją dłoń pomagając mi wysiąść z niskiego samochodu, po czym odsunął skórzany fotel i w taki sam sposób potraktował Ashley. Prawdziwy dżentelmen. - pomyślałam zarzucając włosy za siebie. Jednym kliknięciem na niewielkie urządzenie włączył alarm w swoim sportowym wozie i kiwnął na nas głową. Ruszyliśmy do przodu, gdzie stała grupka młodzieży. Czarnoskóry ochroniarz widząc chłopaka posłał mu porozumiewawcze spojrzenie, a osoby zagradzające nam drogę, nagle rozstąpiły się na boki. Takie sceny widziałam tylko na filmach, a teraz mogłam uczestniczyć w jednej z nich. Uśmiechnęłam się cwanie zadzierając wyżej głowę. Pierwszy raz czułam się jak ważna osoba, chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że to nie o mnie tutaj chodziło i to nie ja grałam pierwsze skrzypce. Gdy weszliśmy do środka o moją klatkę piersiową odbiły się dudniące basy. Złapałam mocniej Ash i osłaniane przez Joe'go, przeciskałyśmy się przez tłum tańczących ludzi. W między czasie zdążyłam rozejrzeć się po pomieszczeniu. Wystrój klubu był ekskluzywny i oryginalny, podzielony na kilka sal w różnych klimatach i aranżacjach. Znajdował się tu spory parkiet do tańczenia, w osobnym miejscu restauracja z białymi skórzanymi kanapami i stylowymi biało – czarnymi krzesłami i czarne stoliki, całe to pomieszczenie było oświetlone na różowo. Pod ścianą znajdowało się coś w rodzaju sceny, wybieg i srebrna rura do tańczenia. Na sufitach kryształowe lampy, bar z przeróżnym alkoholem, sofy, loże dla vip'ów, plazmowe telewizory na kolorowych ścianach i białe filary podtrzymujące podwieszany sufit. Wszystko to razem dawało niesamowity klimat i świetny efekt, pomijając wybieg dla tancerek GoGo, który teraz był pusty, bo z tego co się dowiedziałam impreza była zamknięta.
      - Chloe! - usłyszałam za plecami znajomy głos. Odwróciłam się widząc zadowoloną brunetkę; rzuciła mi się na szyję i ucałowała. - cieszę się, że przyszłaś... przyszłyście. - poprawiła się szybko, gdy zauważyła moją kuzynkę. Z nią też się przywitała i ku mojemu zdziwieniu, Ashley nie stawiała oporu. Złożyłam solenizantce życzenia urodzinowe, tym samym wręczając jej skromny upominek - bransoletkę, którą Leah od razu kazała sobie zapiąć na nadgarstku. Dziewczyna złapała mnie za rękę, a ja pospiesznie odszukałam dłoń Ashley i pociągnęłam ją w głąb tańczącego tłumu, a Leah skierowała nas prosto do baru. 


*
(Harry)


      Zaparkowałem samochód obok srebrnej audicy, która należała do Joe'go. Na pewno chłopaki byli już w środku. Zgasiłem silnik i wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki. Zabrałem iPhone'a ze skórzanego fotela i wysiadłem z auta. Zerknąłem na siebie w odbiciu szyby poprawiając snapback'a i odwracając się tyłem do pojazdu włączyłem alarm. Udałem się prosto w stronę klubu. Kiwnąłem głową do Jimmy'ego - ochroniarza i wszedłem do środka. Od razu ogłuszyła mnie głośna muzyka i pierwsze co, zwróciłem uwagę na masę pijanych nastolatków. Dziwiłem się szefowi, że tak łatwo przystał na to, by zamknąć na jedną noc klub i pozwolił urządzić osiemnastkę Leah. Nie miałem pojęcia co Zayn dał mu w zamian, ale musiał zrobić niezły interes z Fortman'em. Impreza zamknięta dla nastolatków w jego ukochanym klubie - nieźle. Stanąłem w miejscu wzrokiem szukając chłopaków i solenizantki, dla której miałem mały podarunek. Kiedy nie znalazłem znajomych ruszyłem w głąb tańczących ludzi i przeciskając się między nimi, rozglądałem na boki. W końcu przy barze zauważyłem moją małą Leah. Uwielbiałem tą dziewczynę. Znaliśmy się od dziesięciu lat i traktowałem ją jak młodszą siostrę. Gdy tylko mnie zauważyła, uśmiechnęła się szeroko i zrobiła jeden ze swoich pokazowych gestów. Wyciągnąłem obie ręce w jej kierunku i przytuliłem brunetkę mocno do siebie. 
      - Wszystkiego najlepszego, Mała! - powiedziałem wesoło unosząc Leah, a ona trzymała się moich ramion. Spojrzałem na zadowoloną twarz ślicznej dziewczyny i dałem jej buziaka w policzek, po czym odstawiłem z powrotem na ziemię. - proszę, taki mały prezent. - wręczyłem jej różowe pudełeczko, a ona w podzięce ponownie mnie objęła. Pogłaskałem ją po plecach przytrzymując przy sobie chwilę. 
     - Jak było w Arizonie? - zapytała patrząc na mnie z dołu.
     - A spoko. Gdzie są chłopaki? Widziałem samochód Joe'go. 
     - Gdzieś tu się kręcą. - powiedziała z uśmiechem. Leah była jedną z tych dziewczyn, której prawie wcale nie schodził uśmiech z twarzy i na widok, której chłopakom miękły kolana. I bardzo dobrze, bo była piękną, młodą kobietą. Gdyby nie fakt, że to siostra mojego przyjaciela, kto wie, może zakręciłbym się obok niej. Musnąłem solenizantkę w czoło oznajmiając, że idę poszukać chłopaków. Przez tydzień nie widziałem tych drani. Kręciłem się po salach, ale w żadnej nie było moich ziomków. Co jakiś czas zderzałem się z jakimś pijanym nastolatkiem i powoli zaczęło mnie to irytować. Wszędzie gówniarze. Nie żebym ja był wielce dorosły, ale niektórzy z gości Leah mięli co najwyżej szesnaście lat i cieszyli się, że matka pozwoliła wyjść im z domu na imprezę. Żenada. Widząc kumpli uśmiechnąłem się cwanie i wszedłem pewnym krokiem na salę z R&B. Kiedy mnie zauważyli, od razu zaczęli krzyczeć w moim kierunku. 
       - Styles! Na reszcie, stary! - powiedział z entuzjazmem Tommy i podszedł do mnie przybijając ze mną pionę. To samo uczyniła reszta. 
      - Co to za gimbaza? - zaśmiałem się na widok perfidnie liżącej się pary, która stała na środku parkietu. Chłopaki zaśmiali się głośno, a ja wzruszyłem ramionami. - idę po browara. Chcecie?
      - Nie. - odpowiedzieli chórem.
      Wróciłem z piwem do stolika i zająłem miejsce na skórzanej, czarnej kanapie obok Malik'a. Popijając Heineken'a opowiadałem ziomeczkom mój pobyt w Arizonie. Zazdrościli mi, że to właśnie ja, pojechałem się tam ścigać. Ba! Sam sobie zazdrościłem, że zostałem wybrany. Żałowałem jedynie tego, że chłopaków nie było ze mną. No, ale mięli swoje obowiązki tutaj, w NY. Ktoś musiał trzymać rękę na pulsie i być na miejscu w razie, gdyby coś zaczęło się dziać, albo te zjeby z drugiego końca miasta, zaczęłyby się wpierdalać tam, gdzie nie trzeba. Jak nigdy w naszych rozmowach nie przewijał się temat szkoły, dzisiaj Justin zaczął opowiadać o jakiejś nowej pannie z klasy niżej. Całkowicie był podjarany, gdy o niej mówił. Okazało się, że cała czwórka zdążyła już ją poznać. Ja też chciałem, skoro była niezłą dupeczką. Ze szczegółowego opisu chłopaków, mogłem dokładnie wyobrazić sobie jak wyglądała ta dziewczyna, a wiadomo - dobrą dupą nie pogardziłbym. Nagle chłopaki wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia i zwrócili uwagę w stronę wejścia na salę. Oczywiście podążyłem wzrokiem za nimi. Normalnie szczena mi opadła, kiedy zobaczyłem niewysoką brunetkę.
Musiałem ją poznać, już, teraz. Wstałem z kanapy i odstawiłem butelkę na szklany stolik wycierając wierzchem dłoni usta.
      - To jest ta nowa koleżanka mojej siostry. - odezwał się Zayn. 
Uśmiechnąłem się pod nosem i zanim zdążyłem zrobić pierwszy krok w jej stronę, Justin wyprzedził mnie i podbiegł do nieznajomej. Stałem oparty o oparcie skórzanej kanapy z zaciśniętą z nerwów szczęką. Przytulał ją jakby znali się nie wiadomo ile, a ona obdarowywała go uroczym uśmiechem. Wyprostowałem się, kiedy zauważyłem jak cała trójka zmierza w stronę naszej loży. Gdy byli coraz bliżej rozpoznałem w niskiej blondynce, Ashley. Zaraz, zaraz, myślałem, że nienawidzą się z Bieber'em. - powiedziałem w myślach przypominając sobie ich popieprzone akcje parę miesięcy temu.
      - Cześć. - odezwała się pewnie, jak zwykle zresztą, Ash i machnęła leniwie ręką. 
      - Suń dupę Tommy. - polecił Bieber i kiwnięciem głowy nakazał blondynie, żeby usiadła. Niechętnie wykonała jego nieme polecenie. Widząc, że ten gnojek nie kwapi się, by przedstawić mnie pięknej nieznajomej sam podjąłem inicjatywę. Podszedłem do dziewczyny i wyciągnąłem w jej kierunku rękę. 
      - Harry. - uśmiechnąłem się nonszalancko patrząc prosto w prawie czarne tęczówki brunetki.
      - Chloe. - usłyszałem jej łagodny głos, kiedy chwyciła moją dłoń, a ja ścisnąłem ją najdelikatniej jak tylko potrafiłem. Posłała mi nieśmiały uśmiech i zajęła miejsce obok Ashley.
Gapiłem się na Justin'a siedzącego na przeciwko Chloe i widziałem w jego oczach pożądanie. Gdyby mógł przeruchałby tą bezbronną istotę zaraz w kiblu. Dziewczyna była wycofana, nie mówiła za wiele, czasem odpowiedziała na pytanie, któregoś z chłopaków. Wydawała się być bardzo skryta i nieśmiała. Jej zachowanie zdradzało, że nie czuła się swobodnie w naszym towarzystwie. Odwracała wzrok, bawiła się palcami i rozglądała się po sali. Zerkałem na Chloe, a później na Justin'a. Co jakiś czas wymieniałem się groźnymi spojrzeniami z Bieber'em. Widział, że ciemnooka przypadła mi do gustu i, że od tej pory stałem się dla niego swego rodzaju konkurencją. 
       - Miło było, ale my już się będziemy zbierać. - odezwała się piskliwym głosem blondynka i wstała ze swojego wcześniejszego miejsca. Złapała za ramię koleżankę popychając ją lekko do przodu, by ta wyszła z loży. 
       - No co wy! Nie idźcie. - odezwał się wstawiony Zayn. 
       - Musimy być za półgodziny w domu. Pożegnamy się z Leah i lecimy. - dodała Ashley.
Pożegnały się z nami przez uściśnięcie dłoni każdemu z nas i kręcąc kokieteryjnie biodrami poszły przed siebie, żeby za moment zniknąć pośród ludzi na parkiecie. 
       - Co to kurwa miało być, Styles?! - Justin poderwał się z kanapy i podszedł do mnie. Popatrzyłem na niego z politowaniem i odsunąłem go od siebie. Nie miałem ochoty na awantury z kumplem. - ona jest moja, rozumiesz? - syknął przez zęby zbliżając twarz do mojej. 
       - Zobaczymy. - rzuciłem kpiąco i uniosłem kącik ust w cwanym uśmiechu. 
       - Taaak? - jego wargi ułożyły się w taki sam uśmiech jak mój. - poprawił swojego full cap'a i zaśmiał się. - chcesz się założyć? 
Reszta chłopaków przyglądała się naszej konwersacji z zaciekawieniem. Chociaż widziałem, że byli nastawieni na jakąś mega kłótnie i czekali w pogotowiu, żeby rozdzielić mnie z Justin'em, gdyby doszło do większego spięcia. Jednak opanowaliśmy się i obyło się bez rękoczynów. Obaj z Biebsem mięliśmy podobne, wybuchowe charaktery, dlatego często wszczynaliśmy awantury i czasami daliśmy sobie po ryju, kiedy któremuś coś nie pasowało, ale później wszystko wracało do normy i znowu wskoczyłbym za nim w ogień, a on za mną.
       - Nie chcę się zakładać o NIĄ. - odparłem wyraźniej akcentując ostatnie słowo. Serio nie miałem zamiaru się zakładać o Chloe, bo wiedziałem, że prędzej, czy później będzie moja. Poza tym, nie była dziewczyną, o którą wypadało robić zakład. 
       - Wymiękasz. - parsknął mi prosto w twarz. Sprowokował mnie, budząc we mnie prawdziwego samca alfa. Zacisnąłem wargi w cienką linię nawiązując ponownie kontakt wzrokowy. - to jak? Dwa tygodnie i śliczna brunetka będzie krzyczała z rozkoszy moje imię, a po miesiącu poza mną, nie będzie widziała żadnego innego dupka. 
Nie myślałem trzeźwo. Chciałem udowodnić Bieber'owi, że nie miał racji i, że to ja będę miał Chloe, na wyłączność.
       - Dobra. Dwa tygodnie. - powiedziałem twardo i wyraźnie. Nie zważając na żadne konsekwencje przystałem na jego warunki.
       - Zajebiście. - Justin oblizał usta, a zawadiacki uśmieszek nie schodził z jego twarzy. Uścisnęliśmy sobie dłonie, po czym spojrzałem na chłopaków. Joe nie był zadowolony, pijany Malik i Tommy też nie pochwalali naszego zakładu. Uważali, że był to najgorszy pomysł i od razu rozjaśnili mi umysł - gdy dziewczyna dowie się o wszystkim znienawidzi nas obu. Dopiero po ich mądrej gadce zdałem sobie sprawę jaki pierdolnięty byłem dając się sprowokować temu dupkowi. Nie było już odwrotu. Zakład to zakład, a ja byłem zbyt dumny, by go odwołać, a tym bardziej przegrać.



~*~

Dobry wieczór, ziomeczki. ;-* Mam nadzieję, że nie gniewacie się za tak późno dodany rozdział. Podobał się? Bo ja nie będę skromna pisząc, że jestem z niego zadowolona
Jeżeli chodzi o Wasze blogi to na pewno w ciągu dwóch dni postaram się nadrobić i przeczytać nowe rozdziały u Was na blogach. Wybaczcie mi mój brak czasu. :c

lovelove. x

środa, 5 marca 2014

Chapter 2.

     Nie mogłam zasnąć przez pół nocy. Cały czas myślałam o jutrzejszym dniu, w którym miałam przywitać się z nową szkołą. Stresowałam się. A co jeśli ludzie z klasy mnie nie zaakceptują, albo placówka nie przypadnie mi do gustu? - myślałam, wiercąc się na miękkim, dużym i przede wszystkim swoim własnym, łóżku. Chociaż nie, to drugie zdecydowanie nie wchodziło w grę, bo Pani Collins i wujostwo, nie posłaliby mnie na pewno w nieodpowiednie miejsce. Zresztą Ashley tam chodziła, więc miejsce nie mogło być złe.
Budzik stojący na białej szafce nocnej zadzwonił punktualnie o 6:00, ale ja i tak obudziłam się dużo wcześniej z jednej, konkretnej przyczyny, którą był stres. Wyłączyłam "rozkrzyczane" urządzenie elektroniczne i podniosłam się do pozycji siedzącej spuszczając nogi w dół. Siedziałam na brzegu łóżka przed dwie minuty próbując się dobudzić. Byłam nieprzytomna. Podsumowując dzisiejszą noc - cztery godziny pełnego snu to zdecydowanie za mało. Przetarłam dłońmi zaspane oczy i zmusiłam się do wstania. Podparłam się rękoma o materac i zachwiałam lekko, gdy moje stopy dotknęły zimnego parkietu. Wolnym krokiem, przeciągając się, szłam w kierunku dużej szafy. Wczoraj po powrocie ze spaceru rozpakowałam swoją torbę i po ułożeniu i powieszeniu na wieszakach wszystkich ubrań śmiało stwierdziłam, że zawartość mojej nowej szafy wyglądała ubogo, żeby nie powiedzieć - biednie. Nie byłam posiadaczką super drogich i markowych ciuchów - brak funduszy. Za każdym razem kiedy przechodziłam obok sklepowych witryn, gdzie stały manekiny przedstawiające wybrane ciuchy z najnowszych kolekcji, musiałam się obejść smakiem. Oglądałam je przez szybę wyobrażając sobie, że właśnie byłam ubrana w konkretną bluzkę, czy spodnie, a później troszkę zdołowana wracałam na ziemię i ponownie zatapiałam się w szarej rzeczywistości. Oczywiście, że chciałam się modnie ubierać i przywiązywałam dużą uwagę, jeżeli chodziło o mój wygląd, jak każda normalna nastolatka - chciałam się podobać i wyglądać jak najlepiej. Jednak nie zawsze miałam to co chciałam, więc byłam zmuszona zadowalać się tym na co sobie uzbierałam z dorywczych prac, a za roznoszenia ulotek, czy weekendowej pracy w cukierni nie zarabiałam kokosów, tylko marne grosze, za które mogłam jedynie kupić sobie jakiś ciuch na przecenie, czy całą siatkę ubrań w secondhand'zie. Nie wstydziłam się tego. Wydawało mi się, że zawsze dobrze dobierałam strój i nigdy nie wyglądał strasznie, ani ja nie wyglądałam w nim jak przybłęda. Więc stojąc przed szafą, wybrałam czarne rurki z wysokim stanem, oraz ciemną, niebieską koszulę, która skrojona była w taki sposób, że przód był krótszy niż tył. Z szuflady wyciągnęłam czystą bieliznę i udałam się do łazienki.
Stojąc w kabinie prysznicowej pozwalałam chłodnej wodzie obmywać moją skórę, chcąc pozbyć się stresu. Na próżno. Wymyłam się kokosowym żelem i wyszłam z kabiny; od razu poczułam zmianę temperatury, a moje ciało pokryła gęsia skórka. Wytarłam się szybko różowym ręcznikiem, po czym włożyłam na siebie wcześniej przygotowany outfit. Wysuszyłam włosy pozwalając im swobodnie opadać wzdłuż pleców, odprawiłam swój długi i codzienny rytuał - makijaż. Fluidem i korektorem bardzo dokładnie zakryłam jedno znienawidzone przeze mnie miejsce na twarzy, wytuszowałam rzęsy, oraz zaznaczyłam wyraźniej brwi, a policzki musnęłam różem. Widząc stan moich białych converse'ów przetarłam je zwilżoną szmatką i byłam gotowa do wyjścia. Ach, jeszcze torba! - powiedziałam na głos i zrobiłam w tył zwrot, podnosząc z fotela czarną torbę i zawiesiłam ją sobie na przedramieniu. Ze ściśniętym z nerwów żołądkiem schodziłam ze schodów. Pierwsze co zauważyłam to zaspaną Ash rozgrzebującą grzankę z dżemem i Alice, która widząc mnie, nalała do kubka herbatę i uśmiechnęła się. Zachrypniętym głosem rzuciłam nieśmiałe "Dzień dobry" odsuwając przy tym krzesło i zajęłam miejsce przy stole. Blondynka kiwnęła głową wsadzając sobie kawałek grzanki do buzi.
       - I jak nastrój przed pierwszym dniem? - usłyszałam pytanie Alice.
       - Średnio. - odparłam, cienko smarując chleb masłem.
       - Bez obaw. W razie czego Ashley tam będzie. Prawda, dziecko? - zaakcentowała mocniejszym tonem pytanie, by mogło dotrzeć do jej córki, która nie kontaktowała z otaczającą ją rzeczywistością. - Ashley!
       - Noo taaak, tak. Boże. - burknęła posyłając matce zmęczone spojrzenie.
       - Więc widzisz, wszystko będzie w porządku. - powiedziała łagodnym głosem wkładając naczynia do zmywarki.
Wzięłam parę gryzów grzanki z samym masłem i popiłam herbatą z cytryną. Nie byłam w stanie już nic więcej przełknąć, bo moje gardło blokowała ogromna gula wywołana coraz większymi nerwami. Podniosłam się z miejsca i ruszyłam za niską dziewczyną w stronę drzwi frontowych.



*


       Jazda autobusem zajęła dwadzieścia minut, doliczając pięć minut drogi na pieszo z przystanku do szkoły, po dwudziestu pięciu minutach stanęłam przed ogromnym budynkiem. Był z cegły w naturalnym kolorze. Podłużne okna zakończone łukiem, otoczone były białą ramą i szerokie, masywne, dębowe drzwi dzielące mnie od wnętrza szkoły, w kierunku dokąd zmierzała cała młodzież - jedni wolniej, drugim spieszyło się bardziej. Przełknęłam ślinę czując jak moje dłonie zaczynają się pocić, a serce przyspieszyło tempa. Żołądek już dawno wywrócony był do góry nogami.
       - Idziesz? - zapytała Ashley, kiedy zauważyła, że nie idę z nią.
       - Tak, tak. - ocknęłam się i podbiegłam do kuzynki, łapiąc ją pod ramię.
Weszłyśmy do środka, a ja miałam wrażenie, że patrzy na mnie cała szkoła. Przeciskając się przez tłum ludzi, rozglądałam się dookoła. Gdzieniegdzie obdrapane ściany pomalowane były na żółto, gabloty z pucharami, dyplomami, medalami oraz zdjęciami szkolnych drużyn z przed kilkunastu lat, aż do dzisiaj, no i szare, metalowe szafki, a wśród nich jedna moja. Ash pokazała mi która to, podając srebrny kluczyk.
       - Mam zajęcia na pierwszym piętrze, więc niestety muszę spadać. Twoja sala jest na końcu korytarza, po lewej stronie. Spotkamy się na przerwie tutaj, ok? - mówiła głośno, gdy zagłuszył ją dzwonek dający znać, że zaczynały się lekcje. Kiwnęłam przytakująco głową. - będzie dobrze! Poradzisz sobie. - cmoknęła mnie w policzek, a będąc przy schodach odwróciła się i pomachała. Uśmiechnęłam się odwzajemniając gest. Miło, że ktoś się o mnie martwił. Westchnęłam idąc w kierunku sali numer 7 i miałam nadzieję, że przysłowiowa szczęśliwa siódemka, okaże się prawdziwa.
Drzwi do sali były szeroko otwarte, a w środku grupka rozgadanych nastolatków. Niepewnie przekroczyłam próg skanując wzrokiem pomieszczenie. - nieduża sala z charakterystycznymi, pojedynczymi stolikami dla uczniów, wysoko na ścianach powieszone wypchane zwierzęta, paprotki w białych doniczkach, różne tablice z roślinami, przedstawiające schematy kodów genetycznych, itp., średniej wielkości akwarium stojące pod oknem, oraz plastikowy szkielet obok biurka nauczyciela. Sala biologiczna. Na moje szczęście każdy był tak bardzo zajęty sobą lub swoimi znajomymi, że nikt nie zwracał na mnie uwagi. Zajęłam miejsce w środkowym rzędzie na końcu, a chwilę później zaczęłam tego żałować.
       - Chyba Ci się coś pomyliło, skarbie. - spojrzałam w górę, by sprawdzić do kogo należał niski głos. Nade mną stała niewysoka, ciemnoskóra dziewczyna z bandaną na głowie, która uważnie lustrowała mnie swoimi prawie czarnymi oczami. - ja tutaj siedzę.
       - Daj jej spokój, Chantelle. - zwróciłam wzrok pełen wdzięczności na osobę, która nagle pojawiła się przy mulatce.
       - Zajęła moje miejsce. - fuknęła dziewczyna.
       - Nie wiedziałam, że jest zajęte. - odpowiedziałam zmieszana i podniosłam się z krzesła. - proszę, siadaj.
Dziewczyna nie odezwała się więcej, za to z pogardliwą miną, zlustrowała brązowymi oczami moją sylwetkę, po czym zrobiła dużego balona z gumy do żucia i niedbale usiadła za stolikiem.
      - Tu jest wolne. - ta sama dziewczyna, która uratowała mnie przed sekundą wskazała ręką na ławkę przed nią i kiwnęła porozumiewawczo głową. - no siadaj, nie bój się. - ponaglała, kiedy zdezorientowana stałam w jednym miejscu.
Posłałam jej delikatny uśmiech odsuwając plastikowe krzesło. Cały czas czułam na sobie krępujący wzrok Chantelle. Wiedziałam, że będę miała z nią problemy.
      - Siadajcie! - rzucił wysoki, starszy mężczyzna, który właśnie wszedł do klasy. - cisza! - położył na biurku teczkę i dziennik, po czym oparł się o blat z założonymi rękoma na piersi. - to od czego dzisiaj zaczynamy? Może od małej kartkówki, żeby was trochę ujarzmić, co?
       - Panie profesorze. - odezwała się Chantelle unosząc rękę w górę. Nauczyciel spojrzał na nią dając jej prawo głosu. - mamy nową koleżankę. - odparła z nutką ironii, a później odwróciła głowę w moją stronę wulgarnie żując gumę.
       - Ach, zapomniałem. Faktycznie, gdzieś miałem zapisane zapisane. - powiedział pod nosem szukając na biurku kartki. - o, i jest! Chloe?
Poczułam jak robi mi się słabo z nerwów. Wychyliłam się zza otyłego chłopaka przygryzając dolną wargę. Przełknęłam głośno ślinę i podniosłam się. Cała klasa skupiła uwagę tylko i wyłącznie na mnie.
      - Przedstaw się. - nakazał profesor, a ja czułam jak moje nogi stają się miękkie, a krew odpływa z mózgu. Myślałam, że zaraz zjadę na oczach wszystkich. Wlepiłam wzrok w jasny, popisany długopisem blat i nerwowo bawiąc się palcami, drżącym głosem w kilku krótkich zdaniach opowiedziałam o sobie.



*


       - I jak było? - podbiegła do mnie zadowolona Ashley, kiedy siłowałam się z zamkiem od metalowej szafki. Popatrzyłam na nią surowo i szarpnęłam mocno za drzwiczki, które otworzyły się z hukiem.
       - Miałaś być tutaj na pierwszej przerwie, a nie na czwartej. - powiedziałam surowo. 
       - Przepraszam, ale nie mogłam. Zresztą napisałam Ci sms'a. - wytłumaczyła się szybko, a ja w tym czasie wrzucałam niepotrzebne zeszyty do środka.
      - Padł mi telefon. - odparłam ponuro zamykając z powrotem drzwi.
      - Aż tak źle? - blondynka oparła się plecami o jedną z szafek przyciskając do piersi książki.
      - Już podpadłam jednej lasce. - kuzynka spojrzała na mnie pytającym wzrokiem, ale po chwili zorientowała się o kim była mowa. Zerknęła na trzy dziewczyny stojące po drugiej stronie w towarzystwie jednego chłopaka. Chantelle obserwowała nas.
      - Olej ją. One lubią szukać zaczepki i wszczynać awantury. Nie warto na nie zwracać uwagi. - machnęła ręką w powietrzu sprytnie omijając temat i oderwała się od metalowej powłoki. - idziemy coś zjeść. - stwierdziła obejmując mnie ramieniem.
     Weszłyśmy do stołówki wypełnionej po brzegi młodzieżą. Szłam obok Ashley samym środkiem przyglądając się poszczególnym osobom. Byli tutaj różni ludzie podzieleni na większe i mniejsze grupki. Dzielili się ze względu na subkulturę, wygląd, "lepszych" i "gorszych", chociaż nie uważałam, żeby ci "lepsi" byli na serio lepsi. Raczej mięli o sobie zbyt wysokie mniemanie i najzwyczajniej w świecie lubili wyżywać się na słabszych. Zwróciłam głowę w stronę grupki siedzącej przy złączonych stołach pod oknem.
      - Pf, elita. - Ashley wypowiedziała ostatnie słowo robiąc cudzysłów z dwóch palców. Otworzyłam usta chcąc coś powiedzieć, ale dziewczyna mi przerwała. - siedzi tam Chantelle ze swoimi przyjaciółkami no i oczywiście Bieber z debilnymi kumplami. Wydaje im się, że rządzą tą szkołą i mają władzę.
      - A nie jest tak? - zapytałam stając w kolejce za wysokim kolesiem.
      - Poniekąd jest. Jeżeli widzą, że się ich boisz to masz przesrane. Są takim, em no... postrachem nie tylko tutaj w szkole, ale poza nią też.. - zaśmiała się głośno patrząc pobłażliwie w kierunku, gdzie siedzieli obmawiani. - osobiście uważam, że nie ma się czego bać. - stwierdziła, a ja nie za bardzo wiedziałam jak się odnieść do tego co powiedziała Ash. Dlaczego skoro cała szkoła się ich obawiała, ona śmiało z uśmiechem na ustach mówiła o nich? Nie dociekałam, bo chciałam w spokoju zjeść obiad.

      - Ej, Coleman! Możecie dosiąść się do nas. - zawołał Bieber, kiedy wracałyśmy z tacami do stolika. Ashley posłała mu wzrok pełen mordu i położyła swoją tackę na blacie, dwa stoły dalej. Nie miałyśmy innego wyboru, bo tylko ten nie był zajęty. Starałam się nie zwracać uwagi na śmiejącą się Chantelle i unikałam wzroku reszty. Rozmawiałyśmy jedząc nawet smaczny - jak na szkolną stołówkę -  obiad. Całkowicie zapomniałam o przeszywających spojrzeniach grupki obok, do momentu, w którym nagle nie usiadł przy mnie chłopak o karmelowych tęczówkach. Zerknęłam na mulatkę, a ta ściągnęła ze sobą ciemne, grube brwi i zacisnęła wargi w wąską linie.
       - Halo, ktoś Cię tutaj zapraszał? Wynocha. - odezwała się moja kuzynka przełykając surówkę z marchewki.
       - Spokojnie. Chciałem się zapoznać z Twoją koleżanką, bo ostatnio tak zwiałyście, że nie miałem okazji się przedstawić. Chyba nie jesteś zazdrosna?
       - Nie bądź śmieszny. - odparła z kpiną, a ja przyglądałam się krótkiej konwersacji, zaczynając zastanawiać się co ich łączy, albo łączyło. Złapałam kubek z colą i pociągnęłam kilka łyków przez słomkę. - poza tym moja kuzynka nie chce Cię poznać, co nie? - zwróciła się do mnie. Natychmiast odstawiłam plastikowy przedmiot na stół przygryzając wnętrze policzka.
       - W sumie to...
       - Jestem Justin. - chłopak przerwał w pół zdania i wyciągnął w moim kierunku wytatuowaną rękę. Kątem oka zerknęłam na niezadowoloną Ashley. Z grzeczności podałam Justin'owi dłoń, a on delikatnie ją uścisnął, jakby bał się zrobić mi krzywdę. Karmelowe, duże oczy wpatrywały się w moją twarz, a jego wargi w kształcie serca, układały się w przyjaznym uśmiechu.

Chyba nie mógł być taki zły, jak przedstawiała go Ashley. Tą dziwną sytuację przerwał trzask rozbijającej się o podłogę tacy. Podskoczyłam na krześle widząc wkurzoną mulatkę. Chłopak zaśmiał się kręcąc głową, po czym ponownie zupełnie ignorując wściekłą koleżankę, zwrócił się do mnie. - o której kończysz?
       - Ja? - zapytałam zszokowana jego pytaniem. Przytaknął. - a czemu pytasz?
       - Może wyskoczymy gdzieś. Na lody, cokolwiek.
       - Wiesz co, Bieber. Jesteś żałosny. Ona z Tobą nigdzie nie pójdzie. - blondynka poderwała się z krzesła i podeszła do mnie, łapiąc za nadgarstek pociągnęła żebym wstała. - trzymaj się od niej z daleka, rozumiesz?!
Chłopak również stanął na równe nogi w lekkim rozkroku rozkładając wytatuowane ręce na boki. Nie wiedziałam co się dzieje, kiedy zbliżył się i złapał za mój drugi nadgarstek.
       - Umówisz się ze mną? - zapytał uwodzicielsko.
       - Nie! Puszczaj ją.
       - Chyba nie będziesz słuchała koleżanki. - stwierdził ciągle obejmując mój nadgarstek.
Co za beznadziejna scena. Musiałam wyglądać idiotycznie po środku dwóch kłócących się osób, którzy mocno trzymali moje ręce w uścisku i żadne z nich nie chciało odpuścić. Zaczęło huczeć mi w głowie od tego ciągłego przekrzykiwania i bolały mnie ramiona, które co chwila nadwyrężali pociągając moje ciało w dwie strony. Zebrałam się w sobie i z całą siłą wyrwałam się im obu.
      - Przestańcie! - krzyknęłam. Justin i Ashley popatrzyli na mnie ze zdziwieniem. Oddychałam szybko pocierając obolałe nadgarstki. Rozejrzałam się w okół zauważając, że cała stołówka przez cały czas w ciszy i z oczekiwaniem na rezultat, przyglądała się naszej trójce. Przymknęłam powieki wypuszczając powietrze spomiędzy ust. - nie umówię się z Tobą. - zwróciłam się stanowczo do Bieber'a przyciskając do jego umięśnionego torsu palec wskazujący. - a Ty następnym razem się nie wtrącaj. Sama potrafię zadbać o siebie. - odwróciłam się do kuzynki. Oboje byli w szoku.
Wzięłam z krzesełka torbę zawieszając ją na przedramieniu. W pomieszczeniu panowała niezręczna cisza przerywana pojedynczymi szeptami i śmiechem Chantelle. Szybkim krokiem przeszłam między stolikami i kładąc obie dłonie na granatowych, podwójnych drzwiach popchnęłam je do przodu. Idąc korytarzem zaczęłam żałować, że odezwałam się chamsko do kuzynki. Niepotrzebnie na nią naskoczyłam, przecież chciała mnie tylko chronić przed chłopakiem, który według niej oznaczał wszystko co najgorsze. Z tym, że ja nie miałam zielonego pojęcia dlaczego tak bardzo zależało Ashley na odseparowaniu mnie od Justin'a.
Pierwszy dzień w szkole w żadnym wypadku nie mogłam zaliczyć do udanych. Wręcz przeciwnie. Było tragicznie. Nie będzie łatwo. - pomyślałam i weszłam do szkolnej łazienki.



*


      Nareszcie długo wyczekiwany przeze mnie piątek i powrót po sześciu godzinach ze szkoły. Podsumowując te pięć dni. - nie było najgorzej. Powoli się klimatyzowałam w nowym miejscu. Poniedziałek był koszmarny, to fakt, ale reszta tygodnia pozostawała bez większych zarzutów. Bieber'a widziałam we wtorek, minął mnie na korytarzu rzucając słabe "siema", przez resztę tygodnia nie pojawił się w szkole. Nie obyło się zaczepek ze strony Chantelle i jej koleżanki - Cary, ale za to Leah była dla mnie wyjątkowo miła i strofowała swoją przyjaciółkę za każdym razem, gdy ta słowami próbowała zrównać mnie z ziemią. Byłam wdzięczna Leah, że stawiała się za mną. Mimo wielkiego niezadowolenia Chantelle i Cary, dziewczyna wcale nie przejmowała się nimi i każdego ranka ze ślicznym uśmiechem na twarzy witała się ze mną i zagadywała. Przerwy co prawda spędzała ze swoją "ekipą" na dworze, lub na szkolnej stołówce, ale w czasie lekcji starała mi się poświęcić chociaż chwilę na rozmowę. Nie rozwodziłam się nad tym, czy jej sympatia była szczera, czy nie. Najważniejsze było dla mnie to, że ktoś zaakceptował moją osobę i miałam się do kogo odezwać i z kim porozmawiać. Polubiłam ją.
      Po wejściu do domu nawet nie miałam siły ściągnąć converse'ów ze stóp i prosto udałam się do swojego pokoju. Rzuciłam torbę na podłogę, po czym opadłam na miękki materac. Byłam zmęczona po całym tygodniu. Codzienne wstawanie o szóstej rano i wracanie po piętnastej było męczące. Uwielbiałam spać, więc zwleczenie się o tej porze z ciepłego łóżka było dla mnie niemałym wyzwaniem. Cieszyłam się, że odpocznę przez weekend. Przymknęłam powieki dociskając głowę do poduszki i nawet nie zorientowałam się kiedy odpłynęłam w ramiona Morfeusza. 


      - Więc jednak idziesz? - do pokoju weszła Ashley i stanęła obok mnie z założonymi rękoma na piersi. Popatrzyłam na nią wyciągając z szafy białą, krótką bluzkę na grubych ramiączkach z szarym trójkątem i neonowym małym napisem. 
      - Ty też idziesz. 
      - Nie. I Tobie też radziłabym nie iść. To nie jest towarzystwo dla Ciebie, Chloe. - dziewczyna próbowała przejąć kontrolę nad moim umysłem i przekonać mnie do spędzenia piątkowego wieczoru z nią przed telewizorem. Nie było takiej opcji. Leah zaprosiła nas na swoją osiemnastkę i z chęcią chciałam się pojawić na tej imprezie urodzinowej. Poznałabym więcej ludzi, a nie spędzała czas z kuzynką i jej koleżankami. Nie miałam nic przeciwko przyjaciółkom Ashley, ale chciałam mieć też swoich znajomych.
      - Nie rozumiem dlaczego jej tak nie lubisz. - zmierzyłam surowo blondynkę, po czym dodałam. - a poza tym, czemu jesteś aż tak uprzedzona do Justin'a? Wydaje się być miły. - odważyłam zadać się pytanie, które od dłuższego czasu plątało się po mojej głowie, a Ashley parsknęła śmiechem.
      - Nie masz pojęcia jacy to są ludzie. 
      - No jacy? 
      - Źli. Jeszcze nie poznałaś jego kumpli, ale jak ich poznasz to sama przyznasz, że miałam rację. - przyglądałam się dziewczynie z lekkim przerażeniem. Brzmiała bardzo prawdziwie mówiąc o znajomych Justin'a, których traktowała z dużą rezerwą. Zastanawiałam się co takiego robili skoro wszyscy się ich bali i sama zaczynałam się obawiać. Rozważałam w myślach, czy na pewno dobrym pomysłem było to żebym szła dzisiaj do tego klubu. 
      - Mam rozumieć, że nie idziesz ze mną, tak? - wyminęłam temat paczki Bieber'a, w której była też Chantelle i Cara. 
      - Nie. - odpowiedziała krótko. - nie wiem... - popatrzyłam na kuzynkę błagalnym wzrokiem, kiedy zaczęła się przełamywać i mimo, że Ashley średnio rozmawiała ze mną od momentu incydentu na stołówce, zgodziła się. - przecież nie puszczę Cię tam samej. 
Uśmiechnęłam się szeroko do dziewczyny i przytuliłam ją mocno, dając buziaka w jasny policzek. 
      - Przepraszam za tamto, no wiesz... Wybaczysz? - zrobiłam minę słodkiego szczeniaczka, ale Ash, ani drgnęła. Uniosła lewą brew do góry i wydęła malinowe wargi do przodu. Przez moment stałyśmy na przeciwko siebie w skupieniu. Jej twarz złagodniała, a z ust wydobyło się wyraźne "wybaczam". Zaśmiałyśmy się. - znasz "SOHO CLUB"? - zapytałam ubierając jeansowe spodenki z wysokim stanem i obszarpane na końcach. 
       - Tam mają być te urodziny?!
       - Coś nie tak? - zmarszczyłam czoło poprawiając ręcznik, którym byłam obwiązana. 
       - Sama zobaczysz. - bąknęła. - ok, idę się szykować. 
       - O dwudziestej na dole? 
       - Taa. - odpowiedziała niezadowolona i opuściła mój pokój.
      Pokręciłam głową nie wiedząc dlaczego moja kuzynka była taka tajemnicza i nie chciała powiedzieć mi nic na temat tego klubu. Wzruszyłam ramionami wkładając na siebie jeansowe, krótkie spodenki. Na górę ubrałam wcześniej przygotowaną bluzkę odsłaniającą kawałek ciała, na szyi zapięłam pozłacany, krótki łańcuch, a na stopy włożyłam białe Air Max'y z szarymi akcentami. Rozpuściłam pofalowane włosy, usta pociągnęłam jasnoróżową szminką i po półgodzinie byłam gotowa do wyjścia.



~*~

Czeeeść Misie moje! Przepraszam, że dopiero teraz dodaję rozdział, który jest z lekka nudnawy, ale w następnym postaram się zrehabilitować i wsadzić akcję, którą mam ułożoną w głowie. W ogóle nie mam czasu prawie na nic. Ciągle jestem poza domem i żyję na walizkach. :/ Jeszcze dołożyłam sobie więcej obowiązków i naprawdę już nie daję rady, a nie chciałam Was zostawiać z niczym przez kolejne parę dni.
      Mam nadzieję, że nie zawiodłam. W weekend postaram się coś tutaj wstawić. I oczywiście nadrobić zaległości w Waszych blogach.

Trzymajcie się i buziaki. x


Szablon by S1K