środa, 12 marca 2014

Chapter 3.

      Nie musiałyśmy długo namawiać Alice i Charles'a na to żebyśmy mogły pójść do koleżanki Ashley na kameralną posiadówę z okazji urodzin... w domu. Skłamałyśmy, bo inaczej spędziłybyśmy piątkowy wieczór na kanapie. Co prawda Ash nie byłaby z tego powodu jakoś bardzo zawiedziona, ale ja owszem. Charles, jako policjant był strasznie wyczulony na przechadzki nocą, więc musiałyśmy być z powrotem już o pierwszej i co było najgorsze - ktoś musiał nas odwieść. Na początku sam chciał po nas przyjechać do wymyślonej rówieśniczki, ale na całe szczęście udało się go przegadać i mogłyśmy wrócić same taksówką. Czułam się okropnie kłamiąc, ale kuzynka wydawała się mieć dużą wprawę w tym, bo na poczekaniu potrafiła wymyślić całą przemowę i poukładać na szybko w głowie plan działania. Kiedy tylko wystawiłyśmy nogi za próg domu odetchnęłyśmy z ulgą i łapiąc się pod ręce ruszyłyśmy w stronę przystanku autobusowego. 
Przez całą drogę Ashley opowiadała mi o tym jak potrafiła podejść rodziców żeby wypuszczali ją z domu o późnych porach i niekoniecznie wiedzieli jak naprawdę i gdzie ich córka spędzała wieczór. Byłam w szoku, bo zupełnie nie spodziewałam się czegoś takiego po tej uroczej - na pozór - blondyneczce.
Spojrzałam na zegarek w telefonie, była 20:45, więc dotarł na miejsce z dziesięciominutowym spóźnieniem. Zeskoczyłam ze schodków zaraz za kuzynką i czując nagły podmuch wiatru na gołych ramionach, postanowiłam włożyć ciemną katanę. Kwietniowy wieczór dzisiaj był chłodny. Chwyciłam Ashley za rękę splatając nasze palce razem i przeszłam z nią przez ulicę. Dziewczyna zaśmiała się na mój gest, ale zbagatelizowałam to. Byłam starsza i czułam się odpowiedzialna za osoby młodsze. W sierocińcu każdy wzajemnie opiekował się sobą, więc z dnia na dzień, ciężko było mi się pozbyć wszystkich przyzwyczajeń stamtąd. Tak mnie uczono i wychowano w przeświadczeniu, że dobro drugiego człowieka poniekąd zależne było od nas samych. Poza tym nie uważałam, żeby troska o kogoś była czymś złym i trzeba byłoby się tego pozbyć, wręcz przeciwnie.
      Klub miał być niedaleko, ale my błądziłyśmy w kółko już dobre dziesięć minut. Chyba jednak Ashley nie za bardzo wiedziała gdzie byłyśmy. Okolica, w której się znajdowałyśmy przysparzała mnie o gęsią skórkę. Byłyśmy jedynymi białymi dziewczynami na tej ulicy. Na schodach do starych, zaniedbanych kamienic siedzieli czarnoskórzy kolesie słuchający rapu i na legalu popalali skręty. Cieszyłam się, że jeszcze nie zapadł zmrok, bo inaczej byłoby po nas, a mój mózg wcale nie ułatwiał sprawy i odtwarzał w głowie okropne sceny ze mną i Ashley i tymi typkami w roli głównej.
      - Zgubiłyśmy się, co nie? - zapytałam idąc obok kuzynki, która kręciła się w każdą stronę szukając wyjścia z tej okropnej dzielnicy. - pomyliłaś przystanki? - ciągnęłam dalej, kiedy nie odpowiadała. Przystanęła i spojrzała na mnie. - zajebiście, Ash,
      - Tak! Pomyliłam przystanki i jesteśmy dosłownie w czarnej dupie. Witaj na Bronx'ie. - powiedziała z ironią rozkładając ręce w powietrzu.
Bronx. O mój Boże. - pomyślałam i przerażona przełknęłam głośno ślinę. Tyle złego słyszałam na temat tego miejsca. Rozejrzałam się dookoła i zaczęłam znacznie wyraźniej dostrzegać grozę tej dzielnicy. Na przeciwko mnie rozciągała się czteropiętrowa, stara kamienica ze spróchniałymi okiennicami, w których majaczyły materiały imitujące coś w rodzaju zasłon, albo firanek. Mury pomazane były przez początkujących - na moje oko - grafficiarzy, bo w porównaniu graffiti w bramie, które było znacznie lepiej, żeby nie powiedzieć profesjonalnie, zrobione, tamte przypominały bazgroły składające się głównie z przekleństw, albo cytatów. Na dole był jeden sklep monopolowy, gdzie stali starsi, siwi mężczyźni popijający tanie trunki. Po ulicach chodziły skąpo ubrane mulatki, które wdzięczyły się przed chłopakami w za dużych ciuchach. Obok dużej kamienicy stały mniejsze bloki, wyglądały jak slumsy. Na podwórku, przed blokami suszyło się pranie powieszone na sznurku zaczepionym o dwie metalowe, zardzewiałe rury, niedaleko stały trzy kubły wypełnione po brzegi śmieciami, a obok nich siedział starszy pan. Zrobiło mi się go żal i już chciałam iść w jego stronę, żeby dać mu parę dolarów, ale Ashley szarpnęła mnie za rękę.
      - Oszalałaś?!
      - No co? Chciałam tylko pomóc, mam pieniądze, więc... - odparłam nie spuszczając wzroku z mężczyzny.
      - Zaraz pomoc przyda się nam. - powiedziała nieco ciszej patrząc dużymi oczyma za moje ramię. Odwróciłam głowę do tyłu i zobaczyłam czterech bardzo wysokich chłopaków, mniej więcej starszych ode mnie o trzy lata, którzy szli w naszym kierunku z cwanymi uśmieszkami na twarzach.
      - Cześć dziewczyny. Widzę, że zbłądziłyście. - odezwał się chłopak w białym podkoszulku i czerwoną bandaną na splecionych dokładnie, czarnych warkoczykach. Pokiwałam przecząco głową, a jego kumple zaśmiali się bezczelnie.
      - Spoko, nie bójcie się nas. Przecież nie zrobimy wam krzywdy, a raczej możemy sprawić wam przyjemność. - przysunął się bliżej Ashley i przejechał palcem po jej bladym policzku. Poczułam obrzydzenie do tych typów i mimo, że moje ciało odmawiało posłuszeństwa, podeszłam do kuzynki pewnym krokiem i wyprostowana stanęłam przed nią.
      - Mhm, odważna. Lubię takie. - zakpił. - ok, możemy wziąć Ciebie, chociaż nie ukrywam, wolę blondynki.
Nie wiedziałam co robię. Adrenalina rozkładająca się w całym ciele spowodowała, że nie myślałam racjonalnie. Chłopak był wyższy ode mnie o dwadzieścia centymetrów i patrzył na mnie czarnymi ślepiami z góry, a jego kumple wymieniali między sobą niecenzuralne zdania. Oszacowałam w myślach szansę na ucieczkę i załamałam się, bo były znikome.
      - Pojebało Cię, Wood?! - usłyszałam niski, męski głos, a za chwilę obok nas stanął równie wysoki chłopak. Ogarnął mnie jeszcze większy strach. Pięciu na dwie? To byłaby lekka przesada. Zaczęłam uważnie przyglądać się zachowaniu czarnoskórych, kiedy na widok tajemniczego chłopaka natychmiast odsunęli się tłumacząc, że tylko żartowali. Budził respekt i chyba był poważany w okolicy, bo ani na moment grupka chłopaków nie próbowała mu się przeciwstawić, chociaż był sam, a ich było czterech.
      - Spoko stary... - powiedział koleś, który parę minut temu pożerał wzrokiem Ashley. - już spadamy. - chłopak w dżinsowej kamizelce rzucił papierosa na chodnik gasząc go butem, po czym złapał mulata za podkoszulek przyciągając do siebie. Nie chciałyśmy być świadkami bójki, więc powoli wycofywałyśmy się do tyłu, by zaraz zacząć biec. Nie umknęło to jego uwadze, bo zerknął na nas kątem oka, a my momentalnie zastygłyśmy.
      - Macie szczęście, że jesteśmy w obecności dwóch dam, bo inaczej już dawno obiłbym wam te zakazane mordy. - wysyczał przez zęby mocniej ściskając koszulkę ciemnoskórego chłopaka, a po chwili wypuścił go, na co ten zachwiał się do tyłu i gdyby nie kumple, upadłby na ziemię. - wszystko w porządku? - zwrócił się do nas, kiedy tamta nieszczęsna czwórka w pośpiechu się oddalała. Jego ton głosu teraz był zupełnie inny. Spokojny i ciepły. Równocześnie przytaknęłyśmy, a chłopak zaśmiał się. - co tutaj robicie o tej porze? To chyba nie jest miejsce dla was.
Nie bałam się go. Różnił się od tamtych oblechów. Rysy twarzy momentalnie złagodniały, kiedy patrzył piwnymi oczami na mnie i Ashley. Sylwetka chłopaka się rozluźniła, a wcześniej zaciśnięte ze złości wargi, teraz układały się w delikatny uśmiech. Wzbudzał zaufanie. Wyglądał na dojrzałego i chyba miał więcej niż 21 lat, a może to ciemny, kilkudniowy zarost dodawał mu wieku? Daleko odbiegał od ludzi tutaj. Przede wszystkim był biały, więc zastanawiałam się, czy na pewno mieszkał na Bronx'ie. Przystojny, wysoki, umięśniony, od razu zwróciłam uwagę na duże, silne dłonie. Na każdym palcu wytatuowaną miał cyfrę. Ułożył prawą dłoń w pięść, kiedy zobaczył, że byłam skupiona na jego palcach.
      - To data urodzenia. - powiedział z nikłym uśmiechem, a ja wiedziałam, że pod nią kryje się jakaś smutna, bolesna historia. - nie przedstawiłem się. - przerwał niezręczną ciszę między naszą trójką i wyciągnął rękę w kierunku Ash. - Joe.
      - Ashley, a to moja kuzynka Chloe. - wymieniliśmy się uściśnięciem dłoni.
Zamknął moją mała dłoń w swojej znacznie większej i spojrzał mi w oczy. Nie był złym człowiekiem. Jego piwne tęczówki odzwierciedlały jego dobrą, ale skrzywdzoną, duszę.
      - Odwiozę was do domu, ale najpierw musimy iść po samochód. To niedaleko.
      - Nie trzeba. Nie chcemy robić kłopotu. - powiedziała szybko przestraszona Ashley.
      - Nie bójcie się. Nie zrobię wam krzywdy, po prostu chcę was bezpiecznie odstawić do domu, żeby znowu was nie zaczepiły jacyś skur... - przerwał i objął nas spojrzeniem. - ups, przepraszam. W towarzystwie dam nie używam takich słów, więc mała poprawka. - zaśmiał się, a my razem z nim. Cały stres uleciał i napięta atmosfera zmalała. Był kochany. - mało przyjaźni koledzy. To jak? Idziemy?
      Ani ja, ani moja kuzynka, nie protestowałyśmy będąc jeszcze trochę wystraszone poprzednią sytuacją. Przeszliśmy krótki odcinek drogi i stanęliśmy przed niskim, odrapanym blokiem. Drzwi od klatki miały zepsuty zamek, więc każdy mógł wejść. Ulice przed budynkiem oświetlały dwie słabo świecące latarnie, pozostałe trzy były zepsute. Joe puścił nas przodem, byśmy weszły do klatki, ale Ashley jednym ruchem ręki zatrzymała mnie tuż przy wejściu.
     - Zaczekamy. - powiedziała stanowczo, a Joe popatrzył pytająco na nią.
     - Na pewno? - w jego głosie brzmiała troska. Kiedy blondynka kiwnięciem głowy potwierdziła jego pytanie, chłopak wzruszył ramionami i dorzucił. - jak chcecie. Za pięć minut jestem.
Gdy tylko zniknął na klatce schodowej Ashley gwałtownie przeciągnęła mnie na swoją stronę.
      - Wiesz kto to jest?! - pokiwałam przecząco, a ona przysuwając twarz bliżej mojej, prawie szeptem powiedziała jego nazwisko. - Lander, kumpel Bieber'a. - popatrzyłam na kuzynkę mówiąc przeciągle "iii?", a ona przewróciła oczami. - iii, jak to i? Przecież on jest tak samo niebezpieczny jak Justin. Zawijamy się stąd, chodź. - szarpnęła mnie za rękę ciągnąć wzdłuż rozwalonego chodnika.
      - Puść! - wyszarpałam się z jej uścisku i stanęłam twardo na betonie poprawiając rękaw od katany. Miałam dosyć traktowania mnie jak szmacianą lalkę, którą można było sobie wyrywać i ustawiać wedle swoich widzimisię. - możesz przestać traktować wszystkich znajomych Bieber'a jak najgorszych wrogów?! - Ashley na moje słowa szerzej otworzyła swoje błękitne oczy. - nie wiem co wydarzyło się między Tobą a Justin'em, ale chyba nie wszyscy są tacy źli jak on. - mówiąc "źli" zrobiłam cudzysłów z dwóch palców, bo nie uważałam, żeby chłopak o karmelowych tęczówkach był zły. Nie chciałam nikogo pochopnie oceniać, ani skreślać na starcie. Widziałam, że Ash chciała się odezwać, ale niestety nie zdążyła, bo stanął przy nas Joe.
      - Co jest? - zapytał lustrując wzrokiem raz mnie, raz kuzynkę. - samochód mam z drugiej strony. Chodźcie.
Obeszliśmy blok i między starymi, zaniedbanymi samochodami stało srebrne Audi r8. Joe pewnym krokiem podszedł do pojazdu naciskając na małe urządzenie, które charakterystycznym dźwiękiem wyłączyło alarm. Wymieniłyśmy się spojrzeniami z Ashley, po czym przeniosłyśmy wzrok na auto. Joe otworzył drzwi od strony pasażera i kiwnął na nas głową. Blondynka wsiadła na tylne siedzenie, a ja z przodu obok chłopaka. Odruchowo zapięłam pas, a Joe uśmiechnął się wymownie. Poczułam jak zaczęły piec mnie policzki. Odwróciłam głowę w innym kierunku, by nie pokazywać mu widocznych rumieńców.
       - Dokąd jedziemy? - zapytał, a ja zerknęłam na odbicie kuzynki w lusterku. 
       - Soho Club. - odpowiedziałam zdecydowanym tonem, podczas, gdy Joe odpalał silnik. 
       - Urodziny Leah? 
       - Skąd wiesz? - zapytała zdziwiona Ashley, a samochód ruszył. 
       - Też tam jadę. - jedną rękę ułożył luźno na kierownicy, a drugą włączył radio. - no nie. - westchnął słysząc pierwszą zwrotkę "We can't stop", chcąc nacisnąć guzik przełączający na inną stację. Szybko go powstrzymałam. 
      - Gdzie się daje głośniej? - zapytałam szczerząc się do chłopaka. Zrobił zrezygnowaną minę kręcąc głową i nacisnął jakiś przycisk na kierownicy, a z głośników wydobyło się głośne "And we can’t stop, and we won’t stop. Can’t you see it’s we who own the night." 
      - Oszaleję. - chociaż głos Miley rozbrzmiewał głośno wewnątrz samochodu idealnie mogłam wyczytać krótkie słowo z ruchu jego warg. 
Wierciłam się na fotelu wymachując rękoma i śpiewałam razem z Ashley, a Joe przyglądał się nam nic nie mówiąc. Przez całą drogę śmiałyśmy się i śpiewałyśmy piosenki lecące w radiu zupełnie nie zwracając uwagi na znudzonego kierowcę. 
Po szybkiej jeździe, Audi r8 zatrzymało się pod dwupiętrowym budynkiem pomalowanym na szaro, po środku były duże, szklane drzwi, nad nimi wyraźny różowo - fioletowy napis "SOHO CLUB" i wielkie, szklane szyby podświetlone jaskrawymi światłami. Pod klubem stało sporo młodych ludzi. Kiedy Joe zaparkował niedaleko głównego wejścia wszystkie oczy nagle skupiły się na srebrnym, sportowym pojeździe. Chłopak wyciągnął kluczyki ze stacyjki i wysiadł pierwszy. Z niemalże prędkością światła stanął przy drzwiach z mojej strony i otworzył je. Chwycił moją dłoń pomagając mi wysiąść z niskiego samochodu, po czym odsunął skórzany fotel i w taki sam sposób potraktował Ashley. Prawdziwy dżentelmen. - pomyślałam zarzucając włosy za siebie. Jednym kliknięciem na niewielkie urządzenie włączył alarm w swoim sportowym wozie i kiwnął na nas głową. Ruszyliśmy do przodu, gdzie stała grupka młodzieży. Czarnoskóry ochroniarz widząc chłopaka posłał mu porozumiewawcze spojrzenie, a osoby zagradzające nam drogę, nagle rozstąpiły się na boki. Takie sceny widziałam tylko na filmach, a teraz mogłam uczestniczyć w jednej z nich. Uśmiechnęłam się cwanie zadzierając wyżej głowę. Pierwszy raz czułam się jak ważna osoba, chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że to nie o mnie tutaj chodziło i to nie ja grałam pierwsze skrzypce. Gdy weszliśmy do środka o moją klatkę piersiową odbiły się dudniące basy. Złapałam mocniej Ash i osłaniane przez Joe'go, przeciskałyśmy się przez tłum tańczących ludzi. W między czasie zdążyłam rozejrzeć się po pomieszczeniu. Wystrój klubu był ekskluzywny i oryginalny, podzielony na kilka sal w różnych klimatach i aranżacjach. Znajdował się tu spory parkiet do tańczenia, w osobnym miejscu restauracja z białymi skórzanymi kanapami i stylowymi biało – czarnymi krzesłami i czarne stoliki, całe to pomieszczenie było oświetlone na różowo. Pod ścianą znajdowało się coś w rodzaju sceny, wybieg i srebrna rura do tańczenia. Na sufitach kryształowe lampy, bar z przeróżnym alkoholem, sofy, loże dla vip'ów, plazmowe telewizory na kolorowych ścianach i białe filary podtrzymujące podwieszany sufit. Wszystko to razem dawało niesamowity klimat i świetny efekt, pomijając wybieg dla tancerek GoGo, który teraz był pusty, bo z tego co się dowiedziałam impreza była zamknięta.
      - Chloe! - usłyszałam za plecami znajomy głos. Odwróciłam się widząc zadowoloną brunetkę; rzuciła mi się na szyję i ucałowała. - cieszę się, że przyszłaś... przyszłyście. - poprawiła się szybko, gdy zauważyła moją kuzynkę. Z nią też się przywitała i ku mojemu zdziwieniu, Ashley nie stawiała oporu. Złożyłam solenizantce życzenia urodzinowe, tym samym wręczając jej skromny upominek - bransoletkę, którą Leah od razu kazała sobie zapiąć na nadgarstku. Dziewczyna złapała mnie za rękę, a ja pospiesznie odszukałam dłoń Ashley i pociągnęłam ją w głąb tańczącego tłumu, a Leah skierowała nas prosto do baru. 


*
(Harry)


      Zaparkowałem samochód obok srebrnej audicy, która należała do Joe'go. Na pewno chłopaki byli już w środku. Zgasiłem silnik i wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki. Zabrałem iPhone'a ze skórzanego fotela i wysiadłem z auta. Zerknąłem na siebie w odbiciu szyby poprawiając snapback'a i odwracając się tyłem do pojazdu włączyłem alarm. Udałem się prosto w stronę klubu. Kiwnąłem głową do Jimmy'ego - ochroniarza i wszedłem do środka. Od razu ogłuszyła mnie głośna muzyka i pierwsze co, zwróciłem uwagę na masę pijanych nastolatków. Dziwiłem się szefowi, że tak łatwo przystał na to, by zamknąć na jedną noc klub i pozwolił urządzić osiemnastkę Leah. Nie miałem pojęcia co Zayn dał mu w zamian, ale musiał zrobić niezły interes z Fortman'em. Impreza zamknięta dla nastolatków w jego ukochanym klubie - nieźle. Stanąłem w miejscu wzrokiem szukając chłopaków i solenizantki, dla której miałem mały podarunek. Kiedy nie znalazłem znajomych ruszyłem w głąb tańczących ludzi i przeciskając się między nimi, rozglądałem na boki. W końcu przy barze zauważyłem moją małą Leah. Uwielbiałem tą dziewczynę. Znaliśmy się od dziesięciu lat i traktowałem ją jak młodszą siostrę. Gdy tylko mnie zauważyła, uśmiechnęła się szeroko i zrobiła jeden ze swoich pokazowych gestów. Wyciągnąłem obie ręce w jej kierunku i przytuliłem brunetkę mocno do siebie. 
      - Wszystkiego najlepszego, Mała! - powiedziałem wesoło unosząc Leah, a ona trzymała się moich ramion. Spojrzałem na zadowoloną twarz ślicznej dziewczyny i dałem jej buziaka w policzek, po czym odstawiłem z powrotem na ziemię. - proszę, taki mały prezent. - wręczyłem jej różowe pudełeczko, a ona w podzięce ponownie mnie objęła. Pogłaskałem ją po plecach przytrzymując przy sobie chwilę. 
     - Jak było w Arizonie? - zapytała patrząc na mnie z dołu.
     - A spoko. Gdzie są chłopaki? Widziałem samochód Joe'go. 
     - Gdzieś tu się kręcą. - powiedziała z uśmiechem. Leah była jedną z tych dziewczyn, której prawie wcale nie schodził uśmiech z twarzy i na widok, której chłopakom miękły kolana. I bardzo dobrze, bo była piękną, młodą kobietą. Gdyby nie fakt, że to siostra mojego przyjaciela, kto wie, może zakręciłbym się obok niej. Musnąłem solenizantkę w czoło oznajmiając, że idę poszukać chłopaków. Przez tydzień nie widziałem tych drani. Kręciłem się po salach, ale w żadnej nie było moich ziomków. Co jakiś czas zderzałem się z jakimś pijanym nastolatkiem i powoli zaczęło mnie to irytować. Wszędzie gówniarze. Nie żebym ja był wielce dorosły, ale niektórzy z gości Leah mięli co najwyżej szesnaście lat i cieszyli się, że matka pozwoliła wyjść im z domu na imprezę. Żenada. Widząc kumpli uśmiechnąłem się cwanie i wszedłem pewnym krokiem na salę z R&B. Kiedy mnie zauważyli, od razu zaczęli krzyczeć w moim kierunku. 
       - Styles! Na reszcie, stary! - powiedział z entuzjazmem Tommy i podszedł do mnie przybijając ze mną pionę. To samo uczyniła reszta. 
      - Co to za gimbaza? - zaśmiałem się na widok perfidnie liżącej się pary, która stała na środku parkietu. Chłopaki zaśmiali się głośno, a ja wzruszyłem ramionami. - idę po browara. Chcecie?
      - Nie. - odpowiedzieli chórem.
      Wróciłem z piwem do stolika i zająłem miejsce na skórzanej, czarnej kanapie obok Malik'a. Popijając Heineken'a opowiadałem ziomeczkom mój pobyt w Arizonie. Zazdrościli mi, że to właśnie ja, pojechałem się tam ścigać. Ba! Sam sobie zazdrościłem, że zostałem wybrany. Żałowałem jedynie tego, że chłopaków nie było ze mną. No, ale mięli swoje obowiązki tutaj, w NY. Ktoś musiał trzymać rękę na pulsie i być na miejscu w razie, gdyby coś zaczęło się dziać, albo te zjeby z drugiego końca miasta, zaczęłyby się wpierdalać tam, gdzie nie trzeba. Jak nigdy w naszych rozmowach nie przewijał się temat szkoły, dzisiaj Justin zaczął opowiadać o jakiejś nowej pannie z klasy niżej. Całkowicie był podjarany, gdy o niej mówił. Okazało się, że cała czwórka zdążyła już ją poznać. Ja też chciałem, skoro była niezłą dupeczką. Ze szczegółowego opisu chłopaków, mogłem dokładnie wyobrazić sobie jak wyglądała ta dziewczyna, a wiadomo - dobrą dupą nie pogardziłbym. Nagle chłopaki wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia i zwrócili uwagę w stronę wejścia na salę. Oczywiście podążyłem wzrokiem za nimi. Normalnie szczena mi opadła, kiedy zobaczyłem niewysoką brunetkę.
Musiałem ją poznać, już, teraz. Wstałem z kanapy i odstawiłem butelkę na szklany stolik wycierając wierzchem dłoni usta.
      - To jest ta nowa koleżanka mojej siostry. - odezwał się Zayn. 
Uśmiechnąłem się pod nosem i zanim zdążyłem zrobić pierwszy krok w jej stronę, Justin wyprzedził mnie i podbiegł do nieznajomej. Stałem oparty o oparcie skórzanej kanapy z zaciśniętą z nerwów szczęką. Przytulał ją jakby znali się nie wiadomo ile, a ona obdarowywała go uroczym uśmiechem. Wyprostowałem się, kiedy zauważyłem jak cała trójka zmierza w stronę naszej loży. Gdy byli coraz bliżej rozpoznałem w niskiej blondynce, Ashley. Zaraz, zaraz, myślałem, że nienawidzą się z Bieber'em. - powiedziałem w myślach przypominając sobie ich popieprzone akcje parę miesięcy temu.
      - Cześć. - odezwała się pewnie, jak zwykle zresztą, Ash i machnęła leniwie ręką. 
      - Suń dupę Tommy. - polecił Bieber i kiwnięciem głowy nakazał blondynie, żeby usiadła. Niechętnie wykonała jego nieme polecenie. Widząc, że ten gnojek nie kwapi się, by przedstawić mnie pięknej nieznajomej sam podjąłem inicjatywę. Podszedłem do dziewczyny i wyciągnąłem w jej kierunku rękę. 
      - Harry. - uśmiechnąłem się nonszalancko patrząc prosto w prawie czarne tęczówki brunetki.
      - Chloe. - usłyszałem jej łagodny głos, kiedy chwyciła moją dłoń, a ja ścisnąłem ją najdelikatniej jak tylko potrafiłem. Posłała mi nieśmiały uśmiech i zajęła miejsce obok Ashley.
Gapiłem się na Justin'a siedzącego na przeciwko Chloe i widziałem w jego oczach pożądanie. Gdyby mógł przeruchałby tą bezbronną istotę zaraz w kiblu. Dziewczyna była wycofana, nie mówiła za wiele, czasem odpowiedziała na pytanie, któregoś z chłopaków. Wydawała się być bardzo skryta i nieśmiała. Jej zachowanie zdradzało, że nie czuła się swobodnie w naszym towarzystwie. Odwracała wzrok, bawiła się palcami i rozglądała się po sali. Zerkałem na Chloe, a później na Justin'a. Co jakiś czas wymieniałem się groźnymi spojrzeniami z Bieber'em. Widział, że ciemnooka przypadła mi do gustu i, że od tej pory stałem się dla niego swego rodzaju konkurencją. 
       - Miło było, ale my już się będziemy zbierać. - odezwała się piskliwym głosem blondynka i wstała ze swojego wcześniejszego miejsca. Złapała za ramię koleżankę popychając ją lekko do przodu, by ta wyszła z loży. 
       - No co wy! Nie idźcie. - odezwał się wstawiony Zayn. 
       - Musimy być za półgodziny w domu. Pożegnamy się z Leah i lecimy. - dodała Ashley.
Pożegnały się z nami przez uściśnięcie dłoni każdemu z nas i kręcąc kokieteryjnie biodrami poszły przed siebie, żeby za moment zniknąć pośród ludzi na parkiecie. 
       - Co to kurwa miało być, Styles?! - Justin poderwał się z kanapy i podszedł do mnie. Popatrzyłem na niego z politowaniem i odsunąłem go od siebie. Nie miałem ochoty na awantury z kumplem. - ona jest moja, rozumiesz? - syknął przez zęby zbliżając twarz do mojej. 
       - Zobaczymy. - rzuciłem kpiąco i uniosłem kącik ust w cwanym uśmiechu. 
       - Taaak? - jego wargi ułożyły się w taki sam uśmiech jak mój. - poprawił swojego full cap'a i zaśmiał się. - chcesz się założyć? 
Reszta chłopaków przyglądała się naszej konwersacji z zaciekawieniem. Chociaż widziałem, że byli nastawieni na jakąś mega kłótnie i czekali w pogotowiu, żeby rozdzielić mnie z Justin'em, gdyby doszło do większego spięcia. Jednak opanowaliśmy się i obyło się bez rękoczynów. Obaj z Biebsem mięliśmy podobne, wybuchowe charaktery, dlatego często wszczynaliśmy awantury i czasami daliśmy sobie po ryju, kiedy któremuś coś nie pasowało, ale później wszystko wracało do normy i znowu wskoczyłbym za nim w ogień, a on za mną.
       - Nie chcę się zakładać o NIĄ. - odparłem wyraźniej akcentując ostatnie słowo. Serio nie miałem zamiaru się zakładać o Chloe, bo wiedziałem, że prędzej, czy później będzie moja. Poza tym, nie była dziewczyną, o którą wypadało robić zakład. 
       - Wymiękasz. - parsknął mi prosto w twarz. Sprowokował mnie, budząc we mnie prawdziwego samca alfa. Zacisnąłem wargi w cienką linię nawiązując ponownie kontakt wzrokowy. - to jak? Dwa tygodnie i śliczna brunetka będzie krzyczała z rozkoszy moje imię, a po miesiącu poza mną, nie będzie widziała żadnego innego dupka. 
Nie myślałem trzeźwo. Chciałem udowodnić Bieber'owi, że nie miał racji i, że to ja będę miał Chloe, na wyłączność.
       - Dobra. Dwa tygodnie. - powiedziałem twardo i wyraźnie. Nie zważając na żadne konsekwencje przystałem na jego warunki.
       - Zajebiście. - Justin oblizał usta, a zawadiacki uśmieszek nie schodził z jego twarzy. Uścisnęliśmy sobie dłonie, po czym spojrzałem na chłopaków. Joe nie był zadowolony, pijany Malik i Tommy też nie pochwalali naszego zakładu. Uważali, że był to najgorszy pomysł i od razu rozjaśnili mi umysł - gdy dziewczyna dowie się o wszystkim znienawidzi nas obu. Dopiero po ich mądrej gadce zdałem sobie sprawę jaki pierdolnięty byłem dając się sprowokować temu dupkowi. Nie było już odwrotu. Zakład to zakład, a ja byłem zbyt dumny, by go odwołać, a tym bardziej przegrać.



~*~

Dobry wieczór, ziomeczki. ;-* Mam nadzieję, że nie gniewacie się za tak późno dodany rozdział. Podobał się? Bo ja nie będę skromna pisząc, że jestem z niego zadowolona
Jeżeli chodzi o Wasze blogi to na pewno w ciągu dwóch dni postaram się nadrobić i przeczytać nowe rozdziały u Was na blogach. Wybaczcie mi mój brak czasu. :c

lovelove. x

7 komentarzy:

  1. Miło przeczytać, że podoba ci się własny rozdział XD Mi też się cholernie podoba <3 Wgl jak w poprzednim zobaczyłam, że Chantell jest Riri to sobie pomyślałam "osz kurwa, ale czad" XD I muszę cię pochwalić, że wybrałaś jej ładne zdjęcie XD A akcja z wylądowaniem w Bronx była odjazdowa! Ci kolesie i Joe wybawca. :D Tak, od dziś ma u mnie ksywę "wybawca" XD Ale nie podoba mi się ten zakład o Chloe. Mam ochotę im przywalić.
    Pozdrawiam i życzę weny misiu ;-* KC

    http://gangsterzyzprzypadku.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! Jestem pierwsza :D W końcu nie ostatnia jak zawsze ;)) Trzeba to oblać XD

      Usuń
  2. Oł... Oł... Oł... Zawsze podobały mi się takie historie, w których jacyś kumple zakładali się "o dziewczynę" i później usiłowali ją zdobyć i takie tam. Ona potem się dowiadywała, że oni jej tak na serio nie lubią i to był tylko zakład, ale np. jednen z nich tak naprawdę się w niej zakochał, no i usiłuje jej to udowodnić...
    Coś czuję, że tu będzie podobnie, ale mogę się mylić ;D
    Widać, że akcja się rozkręca i to mi się podoba. Ja chcę już nexta!! ;-*

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham takie historie!
    Fajniej się czyta jeśli autorowi podoba się to co napisał.
    Ci kolesie.... brak mi słów
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział
    http://dreamfanfictiononedirection.blogspot.com/
    TT>>>>> @DarSul2000

    OdpowiedzUsuń
  4. No, ja wkraczam do akcji ;D Ciocia Cat i jej dobre rady już są.
    Nie wiem co się ze mną stało i dlaczego nie skomentowałam tego rozdziału...pewnie dlatego, że czytałam go o 3 w nocy i nie miałam nawet siły się zalogować, a co dopiero dodać komentarz. Później jakoś wszystko uciekło mi z głowy i zapomniałam o tym...ALE KRYZYS JUŻ ZAŻEGNANY!
    No dobra bo ja jak zwykle za długie wstępy robię, a potem moje komentarze nie mają ładu i składu.
    O JEZU! W końcu się spotkali! No nareszcie...i ta reakcja Stylesa...*_* O BOŻE!!
    a tak btw to bardzo podoba mi się imię Chloe.
    Kurde, jestem pewno, że ten zakład wszystko spieprzy. Kiedy Harremu i Chloe zacznie na sobie zależeć to ktoś wyjawi ten sekrecik...takie tam tylko domysły...
    Aha! I fajnie się czytało jak ten...Joe...ratuje dziewczyny...są na świecie jeszcze dobrzy ludzie...no i cieszę się, że to nie był żaden Harry albo Justin bo to trochę oklepane jak główny bohater ratuje główną bohaterkę...
    No nic...
    Pozostaje mi tylko czekać z niecierpliwością na kolejny rozdział i życzyć Ci duuuuuużo weny, żeby rozdziały były zawsze takie długie i tak cudownie i szczegółowo opisane.
    Jeszcze tylko wspomnę, że u mnie na tears jest już 3.
    Kocham mocno xx
    (przepraszam za tryliard literówek i za te bezsensowne zdania ale jestem tak zmęczona, że powieki mi się same zamykają)
    No to jeszcze raz KOCHAM XX

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojej wspaniały! <3 Życzę ci dużo genialnych pomysłów na następne rozdziały ;) Zapraszam do mnie, zależy mi na twojej opinii :*
    lowcy-straznicy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. NOWY ROZDZIAŁ :)
    http://sophieandzayn.blogspot.com/
    Zapraszamy, Aga & Monia

    OdpowiedzUsuń

Szablon by S1K