Siedziałam sama w dużym pokoju na jasnej kanapie i zajadając się kruchymi ciastkami z orzechami, oglądałam "Friend zone" na MTV. Chociaż zasnęłam dopiero około drugiej w nocy, to obudziłam się wcześnie, bo po dziewiątej i nie potrafiłam dłużej spać. Charles już od ósmej rano był w pracy, a Alice półgodziny temu pojechała ze swoją koleżanką na zakupy. Zdążyłam zamienić z nią kilka zdań zanim wyszła. Jak się okazało, ani ona, ani jej mąż nie zmrużyli oka, dopóki nie przekroczyłyśmy progu domu. Miałyśmy szczęście, że wróciłyśmy punktualnie o pierwszej.
Naciągnęłam na siebie miękki koc w kolorze miętowym i popiłam ciastko kawą z mlekiem, która całkowicie wystygła. Minęła kolejna godzina, a Ashley wciąż spała. W sumie nic dziwnego, skoro usnęłyśmy o późnej porze. W drodze powrotnej rozmawiałyśmy trochę o imprezie Leah. Nie zdążyłam się jakoś super wybawić, bo zdecydowanie czasu miałyśmy za mało, ale narzekać nie mogłam. Moim zdaniem było w porządku. Poznałam parę osób, wszyscy byli dla mnie mili, Chantelle i Cara prawie wcale nie zwracały na mnie uwagi, rzuciły tylko jakieś hasło w moją stronę, którego i tak nie byłam w stanie usłyszeć przez głośną muzykę, ale widziałam, że oberwało im się szybko od solenizantki. Miałam wrażenie, że gdyby nie urodziny Leah, z pewnością dałyby mi popalić. Spotkania z Justin'em i jego kumplami nie chciałam roztrząsać, bo właściwie co tam było do obgadywania? Nic specjalnego się nie wydarzyło. Nie spędziłam w towarzystwie tych chłopaków wystarczającej ilości czasu, by móc powiedzieć cokolwiek na ich temat.
Nudziłam się. Przełączałam kanały w telewizorze, kiedy do moich uszu dobiegł dźwięk dzwonka. Leniwie podniosłam się z wygodnej kanapy i ruszyłam w stronę drzwi. W międzyczasie przeczesałam ciemne, długie włosy palcami i przetarłam zaspane oczy. Rozsunęłam srebrny łańcuszek i otworzyłam zamki w drzwiach, objęłam klamkę naciskając na nią, a drewniana płyta ustąpiła.
- Hejo! - powiedziała wesoło Leah, a ja uśmiechnęłam się szeroko na jej widok i zrobiłam miejsce, żeby mogła wejść do środka. Od razu wycałowała moje policzki.
- Co tu robisz? - zapytałam widząc zadowoloną i wiecznie uśmiechniętą dziewczynę.
- Ale przywitanie, wiesz. - udała obrażoną zaplatając ręce na piersiach. Popatrzyłam na nią ze skruszoną miną, a brunetka ponownie ukazała rząd swoich śnieżnobiałych zębów. - tak właściwie ja tylko na chwilę, bo Zayn czeka na parkingu.
- To zawołaj go, posiedzimy i w ogóle. Jestem sama, pomijając śpiącą Ashley. - zaproponowałam poprawiając włosy.
- Nie, nie. Innym razem. Słuchaj, bo jest taka sprawa. - powiedziała, a ja uniosłam brew w pytającym geście. - dzisiaj wieczorem zabieram Cię gdzieś i nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów.
- Ale gdzie?
- Gdzieś. Przecież mówię. - pokręciła z dezaprobatą głową i spojrzała na mnie prawie czarnymi tęczówkami. - o 20 przyjadę po Ciebie.
- Nooo dobra. Tylko powiedz mi jedno. To jakaś impreza?
- Hm... powiedzmy. - odpowiedziała i puściła mi oczko. Westchnęłyśmy w tym samym momencie słysząc głośny dźwięk klaksonu. - o matko, jak mnie ten baran wkurza. Nawet chwilę pogadać nie można, bo ten już trąbi.
- Dobra, leć.
- Zobaczymy się wieczorem. - Leah chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi. Obdarowała mnie pożegnalnym buziakiem w policzek i wyszła na zewnątrz. - o 20, pamiętaj! - rzuciła przez ramię i pobiegła w stronę sportowego samochodu wymachując rękoma w stronę brata.
Stałam chwilę na werandzie, patrząc jak czerwone Ferrari odjeżdżało z piskiem opon. Zastanawiałam się skąd ci kolesie mieli takie wypasione fury, skoro nadal uczęszczali do szkoły, nie pracowali i z tego co się dowiedziałam - pochodzili z niezbyt zamożnych rodzin, a przecież normalnych osób nie byłoby stać na takie auta. A może handlowali prochami? Nie, to raczej niemożliwe. - szybko skarciłam się w myślach za takie podejrzenia. Ale i tak, to było dziwne, że nie mając zbyt dużo kasy, Leah chodziła zawsze modnie ubrana, miała markowe ciuchy i buty, które kosztowały więcej niż sto dolarów, a co chwila na stopach miała inne modele, Zayn też zawsze wyglądał dobrze, i reszta jego kumpli tak samo, przecież wszyscy mieszkali na Bronx'ie, a jak wiadomo ta dzielnica do bogatych nie należała. Nie chciałam nikogo oceniać i wysnuwać błędnych wniosków, więc postanowiłam nie doszukiwać się rzeczy, których na dobrą sprawę w ogóle nie było. Okręciłam się na jednej nodze i wróciłam do domu. Ash siedziała na wysokim krześle, przy kuchennym barku i skrobała nożem spalone tosty. Podniosła na mnie zmęczony wzrok, gdy stanęłam przy lodówce i z politowaniem przyglądałam się co wyprawiała kuzynka.
- Nie lepiej byłoby zrobić nowe? - blondynka posłała mi spojrzenie pełne mordu. - ok, nic nie mówiłam. Skrob sobie dalej, powodzenia. - odparłam obojętnie unosząc ręce w górę.
Nie lubiłam, kiedy Ashley wstawała lewą nogą. Nie można było odezwać się do niej przez co najmniej godzinę, bo wcześniejsza próba zagadania groziłaby wypaleniem groźnym spojrzeniem dziury w twarzy. Wycofałam się z kuchni i poszłam na górę do swojego pokoju.
*
(Harry)
Ja pierdole, mój łeb. - pierwsze słowa, które wypowiedziałem zaraz po otworzeniu oczu. Ogromny kac, po raz kolejny mnie powalił. Leżałem na środku dużego łóżka trzymając się za głowę, którą rozsadzał ból. Miałem wrażenie, że za chwilę umrę. Za każdym razem było tak samo. Za każdym razem, kiedy budziłem się z kacem obiecywałem sobie - nigdy więcej nie piję. Co za totalna bzdura. Wszyscy skacowani ludzie mówili w taki sposób, a na drugi dzień, albo w następny weekend pili na umór. I właśnie ja należałem do grona tych kłamliwych osób. Szczerze mówiąc, wolałem się naćpać, wziąć tablety, bo po nich nie miało się kaca, a zjazd był taki sam, a nawet lepszy. Nie miałem pojęcia co mnie wczoraj podkusiło, by sięgnąć po alkohol. Jęknąłem głośno i nakryłem się cały kołdrą, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi.
- Harry. - przewróciłem oczami słysząc głos mojej rodzicielki. Nie wychodziłem spod kołdry. Nie miałem ochoty słuchać jej paplaniny będąc w takim stanie. - Harry, wstawaj. - mówiła, ale ja pozostawałem nie ugięty i chociaż zaczynało brakować mi powietrza, ani na moment nie wychyliłem nawet czubka nosa. W tej chwili wolałem umrzeć niż podnieść się z głową ważącą tonę i patrzeć na moją niezadowoloną matkę. - Harold! - uuu, no to ostro, na poważnie, czyli przejebane. Zmrużyłem oczy chowając twarz w dłoniach, kiedy poczułem jak ciepła kołdra bezczelnie zostaje ściągnięta, a moje ciało owiał nieprzyjemny chłód. - jak tu śmierdzi. - jednym okiem zerknąłem w stronę mamy, która podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Czemu ta kobieta się nade mną tak znęca? - westchnąłem w myślach i ponownie naciągnąłem na siebie pościel. - o nie mój drogi! Koniec spania. Jest czternasta.
- No i co. - fuknąłem, ale za chwilę zdałem sobie sprawę, że niepotrzebnie cokolwiek mówiłem, bo moja matka stanęła przy łóżku zabierając mi okrycie.
- Robisz się już nudny, Harry. Co tydzień jest to samo. Mam tego dosyć. - mówiła coraz głośniej, a ja skuliłem się na łóżku kładąc poduszkę na głowę. - wydoroślej wreszcie, chłopaku. Weź przykład z innych Twoich rówieśników, którzy są dojrzali, mają jakieś ciekawe zajęcia... - wyjrzałem spod poduszki słysząc co mówiła moja matka i popatrzyłem na nią z politowaniem. Zauważyła moją minę, bo od razu dodała - pomijając Twoich znajomych, którzy dla mnie są tragedią. Ćpuny i chuligani, nic więcej nie mają do zaoferowania.
- Nie skomentuję. - powiedziałem ochrypłym głosem. Nienawidziłem, gdy wypowiadała się o moich przyjaciołach w ten sposób. Z początku się kłóciłem, broniłem ich jak mogłem, przekonywałem, ale po jakimś czasie najzwyczajniej odpuściłem, widząc, że matkę w ogóle nie ruszają moje słowa. Może miała trochę racji wydając osądy na temat moich jedynych przyjaciół z Bronx'u, ale nie różniłem się od nich niczym i ona doskonale o tym wiedziała, tylko udawała, co dla mnie było strasznie żałosne. Nie miałem żadnego wpływu na jej zdanie, chociaż zabraniała mi się z nimi zadawać ja i tak to olewałem i miałem w dupie wszystkie zakazy. Nigdy nie zostawiłbym moich prawdziwych przyjaciół, bo wiedziałem, że i oni nie opuściliby mnie, mimo wszystko. Moi rodzice nie potrafili zrozumieć tej silnej więzi jaka łączyła mnie z chłopakami. Byliśmy jak rodzina.
Dopiero po półgodzinie zszedłem na dół, wykąpany i ubrany w świeże ciuchy. Gdy przekroczyłem próg jadali spotkałem się z surowym spojrzeniem mojego ojczyma i przyszywanej siostry. Zająłem miejsce przy dębowym stole obejmując wzrokiem obecnych i sięgnąłem po tacę z mięsem. Nałożyłem sobie dwa duże kawałki kotleta schabowego i prawie cały talerz ziemniaków. Dołożyłem jeszcze surówki i w końcu byłem zadowolony. Chwyciłem za sztućce starając się nimi umiejętnie operować na przepełnionym jedzeniem, porcelanowym talerzu. Zerknąłem na niezadowolonego ojca siedzącego naprzeciwko mnie, który z założonymi rękoma przyglądał mi się. Wzruszyłem ramionami wsadzając sobie do ust widelec z jedzeniem i chcąc zrobić mu na złość, zacząłem mlaskać.
- Przestań. - skarciła mnie moja mama, a ja w duchu cieszyłem się widząc wkurwionego starego. Nie przepadałem za nim. On jak i jego rozkapryszona córeczka strasznie działali mi na nerwy i zawsze robiłem wszystko tak, by wyprowadzić ich, a w szczególności jego, z równowagi. I zazwyczaj byłem górą.
- Więcej razy nie wrócisz w takim stanie o siódmej rano do domu. - odezwał się Mick. Spojrzałem na niego z kpiną wymalowaną na twarzy i zacząłem zbierać ziemniaki, które znalazły się poza moim talerzem - słyszysz co do Ciebie mówię?
- Sugerujesz, że jestem głuchy? - zapytałem mrużąc powieki. Mama widziała co się święci. Położyła dłoń na moim ramieniu lekko je ściskając. Nie cierpiała, kiedy się kłóciliśmy, ale gdyby ten fagas nie wpierdalał się w nie swoje sprawy i mijał mnie szerokim łukiem, z pewnością nie byłoby ciągle napiętej atmosfery, gdy znajdowałem się z Mick'iem w jednym pomieszczeniu. Nie rozumiałem co moja matka widziała w tym czterdziesto-pięcio letnim palancie. Od ośmiu lat byli razem, a pięć lat temu był ich ślub i od tamtej pory ten kretyn zawracał mi głowę. Za bardzo przejął się rolą "ojca", ale jakoś nie wychodziło mu wychowywanie takiego - jak on to zawsze określał - trudnego gówniarza. Czasami żałowałem, że nie mieszkałem ze swoim biologicznym tatą i Gemmą.
- Nie bądź bezczelny. Oddasz dzisiaj kluczyki od samochodu i motoru. - powiedział rozkazującym tonem, a we mnie się zagotowało.
- No chyba Cię pojebało. - uśmiechnąłem się bezczelnie odkładając sztućce.
- Harry, skończ. - przerwała mi matka, ale nie zamierzałem zwracać na nią uwagi. Prawie zawsze stawała po stronie męża, co strasznie mnie bolało. Jak mogła popierać tego idiotę i zezwalać mu na wszystko, kiedy to ja byłem jej jedynym synem, którego powinna wspierać i chronić. Z czasem i to zaczęło mi latać koło dupy. Tak naprawdę w tym domu byłem sam, jednak nigdy nie przyznawałem się nikomu, że czasem czułem się źle, ani nigdy nie użalałem się nad sobą. Każdego dnia zakładałem na twarz niewidzialną maskę i mimo bólu rozrywającego klatkę piersiową, pokazywałem ojczymowi, oraz mamie jaki obojętny byłem na ich traktowanie. Poniekąd przez Mick'a i matkę, stałem się taki, dlatego jeszcze mocniej zżyłem się z chłopakami, który byli dla mnie priorytetem i przede wszystkim rodziną. Wspierali mnie i byli ze mną w ciężkich chwilach.
Nagle poczułem wibrację w prawej kieszeni spodni. Wyciągnąłem telefon i przesunąłem palcem po ekranie. Przystawiłem iPhone'a do ucha i usłyszałem głos Joe'go. Pokazałem środkowy palec ojczymowi, kiedy zaczął gadać coś pod nosem i wymachiwać rękoma w powietrzu.
- Czekaj chwilę, pójdę do siebie. - powiedziałem wstając z krzesła. - no co jest? - zapytałem wchodząc po marmurowych schodach na piętro.
- O osiemnastej przyjedź na garaż.
- Spoko, mogę nawet teraz i tak nie mam nic lepszego do roboty. - odparłem, podnosząc z podłogi butelkę z wodą.
- Jak chcesz, tylko, że teraz nigdzie nie wyjdziemy, bo jestem sam z małą.
- Lajt. Niedługo będę. Siemano. - powiedziałem szybko i rozłączyłem się.
Po skończonej krótkiej rozmowie rzuciłem telefon na łóżko i zacząłem rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu kluczyków od samochodu. Czy tutaj zawsze musi być taki syf? - bąknąłem pod nosem, przerzucając sterty ciuchów walających się po ziemi. Przeszukałem kieszenie wszystkich kurtek, zajrzałem pod łóżko, nawet przetrzepałem buty. Jakby się rozpłynęły. Wkurwiony do granic możliwości, w pośpiechu ubrałem Air Max'y i snapback'a na głowę i wyszedłem z pokoju. Ruszyłem długim korytarzem do schodów, po czym zbiegłem po nich, wpadając do gabinetu starego.
- Oddawaj kluczyki. - wycedziłem przez zęby stając przy jego biurku. Mick popatrzył na mnie znad okularów, by po chwili, w spokoju móc wrócić do wypełniania jakiś papierów. - nie będę czekał w nieskończoność. Spieszy mi się.
- Jedź autobusem. - odpowiedział nie odrywając długopisu od białej kartki.
- Ja jebie. - fuknąłem przewracając oczami.
- Wyrażaj się, smarku. A poza tym wyjdź stąd, bo przeszkadzasz mi w pracy.
- Kluczyki. - zignorowałem jego słowa i wyciągnąłem w kierunku ojczyma rękę.
- Dzisiaj naprawdę masz coś ze słuchem. Powiedziałem nie.
- Ach, kurwa, nie będę się z Tobą pierdolił. Siema. - warknąłem nie zważając na słowa i opuściłem gabinet głośno trzaskając drzwiami.
No i co ja miałem teraz zrobić? Bez samochodu, ani motoru byłem uziemiony. Do chłopaków na Bronx autobusem jechało się jakieś 45 minut. Zresztą potrzebowałem samochodu na dzisiejszy wyścig. Ależ byłem wkurwiony. Chciałem "poskarżyć" się matce, ale ona i tak byłaby po stronie ojczyma, więc szanse na odzyskanie auta były zerowe. Stałem w korytarzu zastanawiając się co robić, gdy na schodach pojawiła się Patty. Spojrzała na mnie swoimi błękitnymi oczyma i powoli mijała każdy schodek kręcąc zalotnie tyłkiem. Co ta laska miała w głowie? Nie kumałem jej, ani trochę. Od ośmiu lat byliśmy przyszywanym rodzeństwem, a ta idiotka od jakiegoś czasu ciągle mnie kokietowała. Potrząsnąłem głową zakładając ręce na piersi i odwróciłem się tyłem do dziewczyny.
- Potrzebne Ci są? - zapytała piskliwym głosem i wychylając się przez poręcz pomachała przed moją twarzą kluczami.
- Skąd je masz?! - już chciałem zabrać jej moją własność, kiedy brunetka podniosła wyżej rękę uśmiechając się cwanie.
- Nie tak szybko. Oddam Ci je, jak obiecasz, że zabierzesz mnie ze sobą.
- Oszalałaś! Nie ma mowy. - fuknąłem na co Patty wzruszyła obojętnie ramionami i odwróciła się, chcąc wrócić z powrotem na górę. - dobra, dobra, niech będzie! Ale stary i tak Cię nie puści.
- Nie musi wiedzieć, że jestem z Tobą na drugim końcu miasta. Powiem, że idę się uczyć do Susan.
- Na Twoją odpowiedzialność. - powiedziałem stanowczo. Nie chciałem mieć później przerąbane przez nią. Ojciec zabiłby mnie, gdyby coś się stało jego księżniczce. Wykazałem się refleksem, łapiąc w dłonie kluczyki rzucone z góry.
- Żaden problem. - odparła beznamiętnie, patrząc wyczekująco na mnie.
- Czekaj na przystanku. Przyjadę po Ciebie. A teraz ani słowa, jasne? - zadowolona z siebie Patty przytaknęła. Była cwana i przebiegła. Doskonale wiedziała jak podejść drugą osobę, by ta jej uległa. Po raz kolejny dziewczyna dostała to co chciała. Ale jak mogłem jej odmówić, skoro była moją przepustką do wyjścia z domu? Nie miałem z nią szans. Z łatwością poszłaby do Mick'a i udupiłaby mnie na resztę weekendu. Postanowiłem się nie kłócić i dzisiaj jej odpuścić. - jadę do chłopaków. Siems.
Nie czułem stresu. Jedyne czego pragnąłem to usiąść za kierownicą mojego czarnego Porsche, wcisnąć pedał gazu i ruszyć szybko przed siebie, żeby wyładować wszystkie chujowe emocje, które skumulowały się we mnie od rana. Oparty o bok samochodu stałem z chłopakami i rozmawiałem o wyścigu, który musiałem wygrać. Nie było nawet mowy o przegranej. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się dotrzeć do mety po moim rywalu. Zawsze byłem pierwszy, we wszystkim. Więc i tym razem byłem spokojny o zwycięstwo i na pewniaka wsiadłem za kółko, mierząc Bradley'a surowym spojrzeniem. Joe zatrzasnął za mną drzwi, a ja mogłem w końcu podjechać do pasa startowego. Moja ulubiona dziewczyna, stała między moim Porsche a granatowym Jaguarem i widząc naszą gotowość do jazdy, machnęła mocno dwoma chorągiewkami. Zacisnąłem ręce na kierownicy, wcisnąłem gaz, a samochód od razu zareagował. Z niedozwoloną prędkością jechałem oświetlonymi ulicami Brooklyn'u nie zważając na nic. Nie obchodziło mnie co działo się wokół. Liczył się tylko mój przeciwnik, no i ja. Adrenalina w moim ciele wzrastała, gdy Bradley próbował mnie wyprzedzić. Nic z tego. Nie pozwalałem mu na żaden manewr, który spowodowałby, że zjechałbym z pasa. Uśmiechnąłem się cwanie do chłopaka patrzącego w moją stronę i przerzuciłem biegi dodając gazu. Jeszcze jeden zakręt i upragniona meta. Z daleka widziałem gwiżdżący i wiwatujący tłum. Wygrałem. Żadna nowość. Zatrzymałem samochód, a przy drzwiach momentalnie stanął podekscytowany Tommy. Otworzyłem drzwi i wysiadłem. Zerknąłem za siebie widząc jak Brad wolno wjeżdża na podjazd i wkurwiony opuszcza swój pojazd. Zmierzył mnie ostrym spojrzeniem, po czym dołączył do swoich znajomych. Więcej razy nie zwróciłem na nich uwagi. W dupie miałem tą całą ekipę. On, jak i jego ziomki dostali to na co zasługiwali od dawna. Chciałem tylko od nich hajs i mogli spieprzać.
- No stary! Znowu Ci się udało! - krzyczał Zayn poklepując mnie po ramieniu. Podbiegła do mnie Patty rzucając mi się na szyję. Złapałem ją w pasie i odsunąłem od siebie. Jeszcze tego brakowało, by udawała dobrą siostrzyczkę.
- Lepiej zawijajmy się stąd. - rzuciła Chantelle widząc nadjeżdżające radiowozy. Wyścig był nielegalny, więc na pewno któryś z gapiów zawiadomił policję.
Wszyscy nagle zaczęli się rozjeżdżać w różnych kierunkach. Śmiać mi się chciało z tej całej sytuacji. Trwał pościg i tak naprawdę kogo oni chcieli złapać? W porównaniu z naszymi szybkimi, sportowymi samochodami ich kiepskie, policyjne autka nie miały z nami szans.
- Kocham to! Harry, szybciej! - kątem oka zerknąłem na Carę trzymającą się deski rozdzielczej. Jej roześmiana twarz i mętny wzrok dał mi do zrozumienia, że znowu była naćpana. Na życzenie blondynki przyspieszyłem olewając czerwone światła. O mało nie spowodowałem wypadku i naraziłem na śmierć niewinnych ludzi, ale kogo to? Najważniejsze, że my się świetnie bawiliśmy. Dwa ścigające mnie radiowozy źle wpływały na moje nerwy. Na miejscu tych policjantów, widząc taką furę, dawno dałbym za wygraną, ale oni nie, naiwni myśleli, że dadzą radę. Uwzięli się na mnie i chyba postanowili, że wreszcie złapią Styles'a i będą mieli na niego haczyk, bo do tej pory nic nie potrafili mi zarzucić. Nie udowodnili przemytu prochów, ani, że to ja ostatnio rozwaliłem pół podwórka podczas jazdy motorem będąc pod wpływem przeróżnych substancji niewiadomego pochodzenia. Mimo moich częstych wizyt na komisariacie, policja nie miała podstaw, by przetrzymywać mnie dłużej niż 48 godzin w areszcie, a wszystkie sprawy w sądzie kończyły się grzywną, uregulowaniem rachunków za zniszczenie mienia - oczywiście wszelkie koszta pokrywał mój ukochany ojczym - pouczeń, itd. Po raz kolejny musiałem zawieść panów policjantów, bo w końcu udało mi się ich zgubić i po niecałej godzinie dołączyłem do przyjaciół pod klubem czekających już tylko na nas.
Siedziałem w dużej loży z najbliższymi osobami i opijaliśmy moje kolejne zwycięstwo, chociaż nie miałem ochoty na alkohol, nie po wczorajszej imprezie. Do tej pory na widok wódki robiło mi się niedobrze. Wszyscy się świetnie bawili, tylko ja na chwilę obecną nie miałem ochoty. Wkurwiała mnie naćpana Cara, która kleiła się do mnie cały czas. Nie mogła pojąć, że już nie wrócimy do siebie, choćby nie wiem co miało się wydarzyć, nie wiadomo co by robiła, nie dałbym blondynce kolejnej szansy, po prostu nie chciałem być z nią; koniec i kropka. Mama zawsze powtarzała - "Dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki" i w tym przyznawałem jej stuprocentową rację.
- Kurwa, daj mi spokój. - warknąłem odpychając od siebie Carę.
- Przecież lubisz jak dla Ciebie tańczę. - odparła pewnie usadawiając się okrakiem na moich nogach. Popatrzyłem na nią karcąco zaciskając szczękę. Dziewczyna oparła ręce o moje ramiona i wtapiając swoje błękitne tęczówki w moją twarz zaczęła poruszać zmysłowo biodrami. Pozostawałem niewzruszony, mimo tego, że blondynka wcześniej miała rację. Naprawdę podobał mi się sposób w jaki ruszała swoim ciałem, ale nie mogłem pokazać nic po sobie. Mimo wszystko nie dało się wymazać ot tak, półtorarocznego związku, który no dobra, był burzliwy, pojawiały się zdrady z mojej, jak i z jej strony, ale nigdy nie potrafiliśmy sobie powiedzieć na poważnie, że zrywamy. W pewien sposób uzależniliśmy się od siebie i ciężko było się rozstać, aż do pewnego momentu, w którym nie wytrzymałem i zdałem sobie sprawę, że już nic nie uratowałoby nas i prędzej oszalałbym, niż cokolwiek naprawił. Co to za związek bez miłości, gdzie liczyło się tylko pożądanie, nic więcej. Oboje stwierdziliśmy, że najlepiej będzie jak zostaniemy kolegami, ale jak widać, Cara nie umiała zachować dystansu.
- Złaź. - powiedziałem ostrzej i zepchnąłem z kolan zaskoczoną dziewczynę. Stanęła na równe nogi obciągając sukienkę w dół, po czym nic nie mówiąc, odwróciła się na pięcie i zniknęła w tłumie tańczących ludzi, zostawiając mnie samego przy stoliku.
Nie potrzebowałem towarzystwa, ale i tak nie było mi wskazane cieszyć się samotnością. Na mojej twarzy zagościł ogromny uśmiech, kiedy przede mną pojawiły się dwie postacie. Od razu podniosłem się z miejsca, a brunetka rzuciła mi się na szyję.
- Mój Lokersie! Przepraszam, że dzisiaj Ci nie dopingowałam. - powiedziała nieco głośniej ściskając moje barki.
- No jak mogłaś?! To jest niewybaczalne, Leah. - udałem oburzonego, a śliczna mulatka szturchnęła mnie zaczepnie w ramię robiąc przy tym smutną minę. - dobra, wybaczam. - przewróciłem teatralnie oczami, a po chwili przeniosłem wzrok na zmieszaną dziewczynę stojącą za brunetką. Momentalnie spuściła głowę w dół zasłaniając twarz włosami. Uśmiechnąłem się pod nosem i bezdźwięcznie dałem do zrozumienia Leah, by pod byle pretekstem na jakiś czas sobie poszła.
- O, koleżanka z podstawówki! Pójdę się przywitać. - rzuciła bez namysłu i puszczając mi oczko pobiegła na parkiet. Mądra dziewczynka - pomyślałem, w środku ciesząc się jak głupi.
Chloe nawet, gdyby chciała nie mogłaby jej zatrzymać. Rozejrzałem się dookoła sprawdzając, gdzie są moi przyjaciele i mój rywal, na szczęście na horyzoncie nie widziałem, żadnego z nich. Uśmiechnąłem się delikatnie do dziewczyny wskazując głową puste sofy. Nie ruszała się, więc poszerzyłem swój uśmiech, który zawsze działał jak wabik na kobiety mając nadzieję, że i tym razem dołeczki w moich policzkach zmiękczą dziewczynę. Podobno były urocze... podobno, bo ja nie uważałem, by te dwa zagłębienia pomagały w zdobywaniu panienek. Przecież to mój urok osobisty, sposób bycia i dobra bajera sprawiały, że panny same pchały mi się do łóżka.
- Napijesz się czegoś? - zapytałem wskazując ręką na butelkę wódki, kiedy Chloe niepewnie zajęła miejsce obok mnie. W odpowiedzi pokiwała przecząco głową wciąż unikając kontaktu wzrokowego. - to może sok? Woda? Cokolwiek? - ciągnąłem patrząc na profil dziewczyny. Boże, była taka piękna. Kolorowe światła odbijały się od jej jasnej twarzy. Wydęła swoje pełne usta i odwróciła głowę w moją stronę.
- Niech będzie ten sok... - zaśmiałem się i od razu poderwałem się ze skórzanej kanapy.
Po paru minutach wróciłem ze szklanką wypełnioną po brzegi pomarańczową cieczą. Postawiłem szklankę na czarnym blacie, po czym klapnąłem przy brunetce.
- Mam nadzieję, że lubisz pomarańczowy.
- Lubię. - odparła. Objęła słomkę ustami i pociągnęła kilka łyków. Nie potrafiłem oderwać od niej oczu. Cudowna istota musiała być moja.
Siedzieliśmy blisko siebie wymieniając co jakiś czas pojedyncze zdania. Dziewczyna była nieśmiała, więc ciężko było podtrzymać jakąkolwiek rozmowę, ale nie poddawałem się. Wypytywałem ją o pierdoły, żeby jak najdłużej zatrzymać Chloe przy sobie. Zauważyłem jej ukradkowe spojrzenia i delikatny uśmiech, gdy udawałem, że zwracam uwagę na coś innego, bo kiedy tylko przeniosłem wzrok na nią momentalnie się peszyła. Była naprawdę urocza.
- Proszę, proszę, kogo tutaj przywiało. - nagle miłą chwilę przerwał cwany ton Cary, obok której stała Chantelle a zaraz za nimi pojawiła się cała reszta.
- O, mała Chloe. - odezwał się pijany Bieber podchodząc do brunetki. Zerknąłem na dziewczynę, która witała się z Justin'em. Nie zwróciłem większej uwagi na ten kumpelski uścisk, bo brunetka przywitała się w taki sposób z każdym moim przyjacielem. Było dobrze, a nawet bardzo dobrze. Poczułem się odważniejszy - nie żebym nie był pewny siebie, ale przy Chloe musiałem hamować swoje męskie zapędy i trzymać rączki przy sobie. - i objąłem dziewczynę ramieniem. Nie wyraziła żadnego protestu, więc przysunąłem ją bliżej swego boku. Nic nie mówiąc spojrzała na mnie i posłała lekki uśmiech. Była najpiękniejszą dziewczyną na sali. Widziałem zawistne spojrzenie Cary, kiedy obejmowałem brunetkę, ale w dupie miałem jej uczucia, które z mojej strony dawno wygasło i byłem pewny, że i ona do mnie nic nie czuła. Po prostu kierowała nią zwykła złość, że dzisiejszego wieczora ją odrzuciłem. Ale poza niezadowoloną ex i Chantelle, cała reszta bawiła się świetnie. Mieliśmy co świętować. Leah widząc mnie z Chloe puściła mi oczko, a ja w niemej podzięce za to, że ściągnęła tutaj ciemnooką posłałem przyjaciółce najszczerszy uśmiech na jaki było mnie w tamtej chwili stać.
- Muszę do toalety. - usłyszałem cichy głos dziewczyny. Kiwnąłem przytakująco i przesunąłem się, by mogła swobodnie przejść. - zaraz wrócę. - odparła.
- Wracaj szybko. - powiedziałem głośniej łapiąc ją za dłoń i przyciągając do siebie. Skinęła głową i odwracając się na pięcie ruszyła przed siebie. Dopóki nie zniknęła mi z pola widzenia podążałem za Chloe wzrokiem. Po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że nie powinienem był zostawiać jej samej w tym ogromnym klubie. Już chciałem się podnieść i iść za brunetką, ale dosiadł się do mnie Justin zaczynając pierdolić trzy po trzy.
- Bracie mój, co pijemy? - wybełkotał podstawiając mi pod nos kieliszek z czystą.
- Dzisiaj nie piję. - odpowiedziałem odsuwając jego rękę sprzed mojej twarzy. Spojrzał na mnie, jak gdybym właśnie powiedział mu najdziwniejszą rzecz na świecie.
- Nie no! Harry! Ze mną się nie napijesz? - zaśmiałem się na ten najbardziej żałosny tekst, który można było powiedzieć do osoby nie chcącej pić alkoholu. - a może kreseczka? - chłopak nie odpuszczał. Pomachał zachęcająco brwiami, ale ja ponownie odmówiłem. Pierwszy raz podziękowałem za moje ulubione "danie główne", co zszokowało blondyna, ale ja po prostu czułem, że muszę tak postępować, gdy ona była tutaj. Obecność Chloe sprawiała, że nie potrzebowałem żadnych używek, poza tym byłem za dziewczynę odpowiedzialny, a to wiązało się z tym, że musiałem być całkowicie czysty. Jedno piwo całkowicie starczyło, chociaż w normalnych okolicznościach nie wylewałbym za kołnierz, ani nie odmówił mojej ukochanej, czystej jak śnieg - kokainy.
- Pojebało Cię?! No kurwa, co Ty zrobiłaś?! - w tym samym momencie, razem z Justin'em gwałtownie odwróciliśmy głowy w stronę, skąd doszły mocne słowa i pierwsze co zobaczyłem to zdezorientowaną Chloe, która miała mokrą twarz, oraz bluzkę. Obok niej w błyskawicznym tempie pojawiła się wkurzona Leah starająca się wytrzeć alkohol z jej twarzy. Wszyscy byli zdziwieni zachowaniem mojej byłej. ja sam nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego co się tak właściwie stało. Nie widziałem zdarzenia będąc pochłonięty rozmową z przyjacielem.
Zerwałem się ze skórzanej sofy podchodząc do naćpanej Cary i złapałem ją za fraki. Ta wariatka oblała Chloe piwem. Dlaczego to zrobiła? Nie miałem pojęcia. Ok, nie lubiła jej, ale to chyba nie był powód do wylewania całego browara na niewinną dziewczynę. Myślałem, że zabiję Carę.
- Jesteś pierdolnięta? - syknąłem przez zęby trzymając blondynkę za nadgarstek. Patrzyła na mnie obojętnym wzrokiem, a jej usta wykrzywiły się w bezczelnym uśmiechu. - masz ją przeprosić, teraz.
- Nie. - słysząc odmowę poczułem jak krew w żyłach zaczyna szybciej krążyć, a serce waliło mocniej ze złości. Szarpnąłem Carą przysuwając ją do Chloe.
- Stary, uspokój się. - odezwał się Joe stając za mną. Mój oddech był ciężki i szybki. Gdyby nie chłopak, nie wiem co zrobiłbym tej kretynce. - jest naćpana, nie ogarnia. - po jego słowach wypuściłem ją z mocnego uścisku, ale miałem świadomość tego, że moja była dziewczyna zrobiła to z premedytacją i była w pełni świadoma swego czynu. Nie chciałem wszczynać awantur i psuć wszystkim imprezy, więc olałem całkowicie Carę i zająłem się Chloe.
- Gdzie ona jest? - zwróciłem się do przyjaciół siedzących w loży.
- Poszła z Leah. - na moje pytanie zareagował Zayn. Nie odpowiedziałem tylko pobiegłem za dziewczynami.
Znalazłem je w łazience, kiedy mulatka próbowała osuszyć mokre ubranie Chloe. Powiedziałem przyjaciółce, że zaopiekuję się dziewczyną i przy mnie już więcej nic się jej nie stanie. Leah strasznie przejęła się całą sytuacją. Nie musiała nic mówić, żebym wiedział, że było jej wstyd za Carę i za to co zrobiła. Mi również było głupio. Gdy dziewczyny opuściły toaletę Chloe pędem skierowała się do wyjścia, a Leah pobiegła za nią, by ją zatrzymać.
- Zajmę się tym. - powstrzymałem przyjaciółkę i zapewniłem, że odwiozę brunetkę do domu. Czarnowłosa nie wyrażała żadnego sprzeciwu. Poprosiła mnie tylko, żebym poinformował ją jak bezpiecznie dotrzemy na miejsce. - dobra, lecę, bo mi ucieknie! - rzuciłem w pośpiechu, po czym zostawiłem Leah samą w korytarzu.
Zmartwiony rozglądałem się na boki w poszukiwaniu mojej zguby i przepychałem ludzi wchodzących mi w drogę. Nie mogłem wyobrazić sobie jak czuła się Chloe, ale wiedziałem, że po pierwsze - nie daruję tego Carze, a po drugie - brunetka za żadne skarby nie powinna była zostawać sama. Zauważyłem ją przy wyjściu. Wyciągnąłem w jej kierunku rękę dotykając ramienia brunetki, na co ona odwróciła gwałtownie głowę. Przewróciła oczami "strzepując" moją dłoń ze swojej bluzki i szublo wyszła z klubu.
- Zostaw mnie, Harry. - powiedziała, kiedy nie dawałem za wygraną i dotrzymywałem jej równego tempa.
- Odwiozę Cię.
- Nie. - powiedziała stanowczo. Była uparta. Z założonymi rękoma na piersi przeplatała swoimi chudziutkimi nogami coraz szybciej.
- Uparciuchu. Czekaj! - wołałem za nią, ale ona nie miała najmniejszego zamiaru się mnie słuchać. Wyprzedziłem dziewczynę i biegnąc tyłem starałem się ją zatrzymać. Nie zauważyłem nawet kiedy znaleźliśmy się w ciemnej uliczce między jakimiś garażami. Chloe zaczęła spowalniać rozglądając się na wszystkie strony. Przystanęła. Odetchnąłem z ulgą. Zbliżałem się do dziewczyny, która z każdym moim krokiem w przód, robiła krok w tył, aż w końcu plecami uderzyła o betonową ścianę jednego z garaży.
- Odejdź. - odparła drżącym głosem. Stanąłem przed nią lustrując jej śliczną buzię, którą oświetlała słabo świecąca latarnia Makijaż Chloe był rozmazany, a końcówki włosów jeszcze wilgotne od piwa. Przechyliłem głowę w prawą stronę marszcząc przy tym brwi. Skupiłem wzrok na policzku dziewczyny i wolno uniosłem rękę ku górze chcąc odsłonić opadające na twarz kosmyki ciemnych włosów Chloe i dokładniej przyjrzeć się miejscu, gdzie widniała duża, długa blizna. Przerażony wzrok brunetki nie zniechęcał mnie do tego, by sprawdzić dokąd sięgało znamię, którego wcześniej nie zdołałem dostrzec. - przestań. - fuknęła odpychając moją rękę. Jej małe dłonie natychmiast zarzuciły wszystkie włosy na jedną stronę zasłaniając przy tym bliznę. Przez chwilę stała opierając się o chropowatą powierzchnię betonowej ściany, po czym z całym impetem odepchnęła mnie od siebie i wyminęła mnie.
- Chloe! - widząc jak dziewczyna się oddala popędziłem za nią. Nie mogłem pozwolić, żeby zniknęła całkowicie w ciemnej uliczce. Podbiegłem do dziewczyny i chwytając ją w pasie, przerzuciłem sobie przez ramię. Nie ruszały mnie protesty, ani uderzenia małymi piąstkami w moje plecy. Miałem w dupie złość brunetki. Niosłem ją jak worek ziemniaków do swojego samochodu nie zważając na jej zachowanie. Kiedy stanąłem przy samochodzie, jedną ręką podtrzymywałem Chloe, a drugą otworzyłem drzwi od strony pasażera i wsadziłem dziewczynę do środka. Uspokoiła się. Oparła się o siedzenie zasłaniając policzek gęstymi włosami. Zwróciła głowę w drugą stronę, kiedy tylko zająłem miejsce za kierownicą. Westchnąłem z bezsilności i bez słowa ruszyłem spod klubu, nie zadając jej żadnych pytań, bo wiedziałem, że nie udzieliłaby odpowiedzi.
Dopiero po półgodzinie zszedłem na dół, wykąpany i ubrany w świeże ciuchy. Gdy przekroczyłem próg jadali spotkałem się z surowym spojrzeniem mojego ojczyma i przyszywanej siostry. Zająłem miejsce przy dębowym stole obejmując wzrokiem obecnych i sięgnąłem po tacę z mięsem. Nałożyłem sobie dwa duże kawałki kotleta schabowego i prawie cały talerz ziemniaków. Dołożyłem jeszcze surówki i w końcu byłem zadowolony. Chwyciłem za sztućce starając się nimi umiejętnie operować na przepełnionym jedzeniem, porcelanowym talerzu. Zerknąłem na niezadowolonego ojca siedzącego naprzeciwko mnie, który z założonymi rękoma przyglądał mi się. Wzruszyłem ramionami wsadzając sobie do ust widelec z jedzeniem i chcąc zrobić mu na złość, zacząłem mlaskać.
- Przestań. - skarciła mnie moja mama, a ja w duchu cieszyłem się widząc wkurwionego starego. Nie przepadałem za nim. On jak i jego rozkapryszona córeczka strasznie działali mi na nerwy i zawsze robiłem wszystko tak, by wyprowadzić ich, a w szczególności jego, z równowagi. I zazwyczaj byłem górą.
- Więcej razy nie wrócisz w takim stanie o siódmej rano do domu. - odezwał się Mick. Spojrzałem na niego z kpiną wymalowaną na twarzy i zacząłem zbierać ziemniaki, które znalazły się poza moim talerzem - słyszysz co do Ciebie mówię?
- Sugerujesz, że jestem głuchy? - zapytałem mrużąc powieki. Mama widziała co się święci. Położyła dłoń na moim ramieniu lekko je ściskając. Nie cierpiała, kiedy się kłóciliśmy, ale gdyby ten fagas nie wpierdalał się w nie swoje sprawy i mijał mnie szerokim łukiem, z pewnością nie byłoby ciągle napiętej atmosfery, gdy znajdowałem się z Mick'iem w jednym pomieszczeniu. Nie rozumiałem co moja matka widziała w tym czterdziesto-pięcio letnim palancie. Od ośmiu lat byli razem, a pięć lat temu był ich ślub i od tamtej pory ten kretyn zawracał mi głowę. Za bardzo przejął się rolą "ojca", ale jakoś nie wychodziło mu wychowywanie takiego - jak on to zawsze określał - trudnego gówniarza. Czasami żałowałem, że nie mieszkałem ze swoim biologicznym tatą i Gemmą.
- Nie bądź bezczelny. Oddasz dzisiaj kluczyki od samochodu i motoru. - powiedział rozkazującym tonem, a we mnie się zagotowało.
- No chyba Cię pojebało. - uśmiechnąłem się bezczelnie odkładając sztućce.
- Harry, skończ. - przerwała mi matka, ale nie zamierzałem zwracać na nią uwagi. Prawie zawsze stawała po stronie męża, co strasznie mnie bolało. Jak mogła popierać tego idiotę i zezwalać mu na wszystko, kiedy to ja byłem jej jedynym synem, którego powinna wspierać i chronić. Z czasem i to zaczęło mi latać koło dupy. Tak naprawdę w tym domu byłem sam, jednak nigdy nie przyznawałem się nikomu, że czasem czułem się źle, ani nigdy nie użalałem się nad sobą. Każdego dnia zakładałem na twarz niewidzialną maskę i mimo bólu rozrywającego klatkę piersiową, pokazywałem ojczymowi, oraz mamie jaki obojętny byłem na ich traktowanie. Poniekąd przez Mick'a i matkę, stałem się taki, dlatego jeszcze mocniej zżyłem się z chłopakami, który byli dla mnie priorytetem i przede wszystkim rodziną. Wspierali mnie i byli ze mną w ciężkich chwilach.
Nagle poczułem wibrację w prawej kieszeni spodni. Wyciągnąłem telefon i przesunąłem palcem po ekranie. Przystawiłem iPhone'a do ucha i usłyszałem głos Joe'go. Pokazałem środkowy palec ojczymowi, kiedy zaczął gadać coś pod nosem i wymachiwać rękoma w powietrzu.
- Czekaj chwilę, pójdę do siebie. - powiedziałem wstając z krzesła. - no co jest? - zapytałem wchodząc po marmurowych schodach na piętro.
- O osiemnastej przyjedź na garaż.
- Spoko, mogę nawet teraz i tak nie mam nic lepszego do roboty. - odparłem, podnosząc z podłogi butelkę z wodą.
- Jak chcesz, tylko, że teraz nigdzie nie wyjdziemy, bo jestem sam z małą.
- Lajt. Niedługo będę. Siemano. - powiedziałem szybko i rozłączyłem się.
Po skończonej krótkiej rozmowie rzuciłem telefon na łóżko i zacząłem rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu kluczyków od samochodu. Czy tutaj zawsze musi być taki syf? - bąknąłem pod nosem, przerzucając sterty ciuchów walających się po ziemi. Przeszukałem kieszenie wszystkich kurtek, zajrzałem pod łóżko, nawet przetrzepałem buty. Jakby się rozpłynęły. Wkurwiony do granic możliwości, w pośpiechu ubrałem Air Max'y i snapback'a na głowę i wyszedłem z pokoju. Ruszyłem długim korytarzem do schodów, po czym zbiegłem po nich, wpadając do gabinetu starego.
- Oddawaj kluczyki. - wycedziłem przez zęby stając przy jego biurku. Mick popatrzył na mnie znad okularów, by po chwili, w spokoju móc wrócić do wypełniania jakiś papierów. - nie będę czekał w nieskończoność. Spieszy mi się.
- Jedź autobusem. - odpowiedział nie odrywając długopisu od białej kartki.
- Ja jebie. - fuknąłem przewracając oczami.
- Wyrażaj się, smarku. A poza tym wyjdź stąd, bo przeszkadzasz mi w pracy.
- Kluczyki. - zignorowałem jego słowa i wyciągnąłem w kierunku ojczyma rękę.
- Dzisiaj naprawdę masz coś ze słuchem. Powiedziałem nie.
- Ach, kurwa, nie będę się z Tobą pierdolił. Siema. - warknąłem nie zważając na słowa i opuściłem gabinet głośno trzaskając drzwiami.
No i co ja miałem teraz zrobić? Bez samochodu, ani motoru byłem uziemiony. Do chłopaków na Bronx autobusem jechało się jakieś 45 minut. Zresztą potrzebowałem samochodu na dzisiejszy wyścig. Ależ byłem wkurwiony. Chciałem "poskarżyć" się matce, ale ona i tak byłaby po stronie ojczyma, więc szanse na odzyskanie auta były zerowe. Stałem w korytarzu zastanawiając się co robić, gdy na schodach pojawiła się Patty. Spojrzała na mnie swoimi błękitnymi oczyma i powoli mijała każdy schodek kręcąc zalotnie tyłkiem. Co ta laska miała w głowie? Nie kumałem jej, ani trochę. Od ośmiu lat byliśmy przyszywanym rodzeństwem, a ta idiotka od jakiegoś czasu ciągle mnie kokietowała. Potrząsnąłem głową zakładając ręce na piersi i odwróciłem się tyłem do dziewczyny.
- Potrzebne Ci są? - zapytała piskliwym głosem i wychylając się przez poręcz pomachała przed moją twarzą kluczami.
- Skąd je masz?! - już chciałem zabrać jej moją własność, kiedy brunetka podniosła wyżej rękę uśmiechając się cwanie.
- Nie tak szybko. Oddam Ci je, jak obiecasz, że zabierzesz mnie ze sobą.
- Oszalałaś! Nie ma mowy. - fuknąłem na co Patty wzruszyła obojętnie ramionami i odwróciła się, chcąc wrócić z powrotem na górę. - dobra, dobra, niech będzie! Ale stary i tak Cię nie puści.
- Nie musi wiedzieć, że jestem z Tobą na drugim końcu miasta. Powiem, że idę się uczyć do Susan.
- Na Twoją odpowiedzialność. - powiedziałem stanowczo. Nie chciałem mieć później przerąbane przez nią. Ojciec zabiłby mnie, gdyby coś się stało jego księżniczce. Wykazałem się refleksem, łapiąc w dłonie kluczyki rzucone z góry.
- Żaden problem. - odparła beznamiętnie, patrząc wyczekująco na mnie.
- Czekaj na przystanku. Przyjadę po Ciebie. A teraz ani słowa, jasne? - zadowolona z siebie Patty przytaknęła. Była cwana i przebiegła. Doskonale wiedziała jak podejść drugą osobę, by ta jej uległa. Po raz kolejny dziewczyna dostała to co chciała. Ale jak mogłem jej odmówić, skoro była moją przepustką do wyjścia z domu? Nie miałem z nią szans. Z łatwością poszłaby do Mick'a i udupiłaby mnie na resztę weekendu. Postanowiłem się nie kłócić i dzisiaj jej odpuścić. - jadę do chłopaków. Siems.
*
Nie czułem stresu. Jedyne czego pragnąłem to usiąść za kierownicą mojego czarnego Porsche, wcisnąć pedał gazu i ruszyć szybko przed siebie, żeby wyładować wszystkie chujowe emocje, które skumulowały się we mnie od rana. Oparty o bok samochodu stałem z chłopakami i rozmawiałem o wyścigu, który musiałem wygrać. Nie było nawet mowy o przegranej. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się dotrzeć do mety po moim rywalu. Zawsze byłem pierwszy, we wszystkim. Więc i tym razem byłem spokojny o zwycięstwo i na pewniaka wsiadłem za kółko, mierząc Bradley'a surowym spojrzeniem. Joe zatrzasnął za mną drzwi, a ja mogłem w końcu podjechać do pasa startowego. Moja ulubiona dziewczyna, stała między moim Porsche a granatowym Jaguarem i widząc naszą gotowość do jazdy, machnęła mocno dwoma chorągiewkami. Zacisnąłem ręce na kierownicy, wcisnąłem gaz, a samochód od razu zareagował. Z niedozwoloną prędkością jechałem oświetlonymi ulicami Brooklyn'u nie zważając na nic. Nie obchodziło mnie co działo się wokół. Liczył się tylko mój przeciwnik, no i ja. Adrenalina w moim ciele wzrastała, gdy Bradley próbował mnie wyprzedzić. Nic z tego. Nie pozwalałem mu na żaden manewr, który spowodowałby, że zjechałbym z pasa. Uśmiechnąłem się cwanie do chłopaka patrzącego w moją stronę i przerzuciłem biegi dodając gazu. Jeszcze jeden zakręt i upragniona meta. Z daleka widziałem gwiżdżący i wiwatujący tłum. Wygrałem. Żadna nowość. Zatrzymałem samochód, a przy drzwiach momentalnie stanął podekscytowany Tommy. Otworzyłem drzwi i wysiadłem. Zerknąłem za siebie widząc jak Brad wolno wjeżdża na podjazd i wkurwiony opuszcza swój pojazd. Zmierzył mnie ostrym spojrzeniem, po czym dołączył do swoich znajomych. Więcej razy nie zwróciłem na nich uwagi. W dupie miałem tą całą ekipę. On, jak i jego ziomki dostali to na co zasługiwali od dawna. Chciałem tylko od nich hajs i mogli spieprzać.
- No stary! Znowu Ci się udało! - krzyczał Zayn poklepując mnie po ramieniu. Podbiegła do mnie Patty rzucając mi się na szyję. Złapałem ją w pasie i odsunąłem od siebie. Jeszcze tego brakowało, by udawała dobrą siostrzyczkę.
- Lepiej zawijajmy się stąd. - rzuciła Chantelle widząc nadjeżdżające radiowozy. Wyścig był nielegalny, więc na pewno któryś z gapiów zawiadomił policję.
Wszyscy nagle zaczęli się rozjeżdżać w różnych kierunkach. Śmiać mi się chciało z tej całej sytuacji. Trwał pościg i tak naprawdę kogo oni chcieli złapać? W porównaniu z naszymi szybkimi, sportowymi samochodami ich kiepskie, policyjne autka nie miały z nami szans.
- Kocham to! Harry, szybciej! - kątem oka zerknąłem na Carę trzymającą się deski rozdzielczej. Jej roześmiana twarz i mętny wzrok dał mi do zrozumienia, że znowu była naćpana. Na życzenie blondynki przyspieszyłem olewając czerwone światła. O mało nie spowodowałem wypadku i naraziłem na śmierć niewinnych ludzi, ale kogo to? Najważniejsze, że my się świetnie bawiliśmy. Dwa ścigające mnie radiowozy źle wpływały na moje nerwy. Na miejscu tych policjantów, widząc taką furę, dawno dałbym za wygraną, ale oni nie, naiwni myśleli, że dadzą radę. Uwzięli się na mnie i chyba postanowili, że wreszcie złapią Styles'a i będą mieli na niego haczyk, bo do tej pory nic nie potrafili mi zarzucić. Nie udowodnili przemytu prochów, ani, że to ja ostatnio rozwaliłem pół podwórka podczas jazdy motorem będąc pod wpływem przeróżnych substancji niewiadomego pochodzenia. Mimo moich częstych wizyt na komisariacie, policja nie miała podstaw, by przetrzymywać mnie dłużej niż 48 godzin w areszcie, a wszystkie sprawy w sądzie kończyły się grzywną, uregulowaniem rachunków za zniszczenie mienia - oczywiście wszelkie koszta pokrywał mój ukochany ojczym - pouczeń, itd. Po raz kolejny musiałem zawieść panów policjantów, bo w końcu udało mi się ich zgubić i po niecałej godzinie dołączyłem do przyjaciół pod klubem czekających już tylko na nas.
Siedziałem w dużej loży z najbliższymi osobami i opijaliśmy moje kolejne zwycięstwo, chociaż nie miałem ochoty na alkohol, nie po wczorajszej imprezie. Do tej pory na widok wódki robiło mi się niedobrze. Wszyscy się świetnie bawili, tylko ja na chwilę obecną nie miałem ochoty. Wkurwiała mnie naćpana Cara, która kleiła się do mnie cały czas. Nie mogła pojąć, że już nie wrócimy do siebie, choćby nie wiem co miało się wydarzyć, nie wiadomo co by robiła, nie dałbym blondynce kolejnej szansy, po prostu nie chciałem być z nią; koniec i kropka. Mama zawsze powtarzała - "Dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki" i w tym przyznawałem jej stuprocentową rację.
- Kurwa, daj mi spokój. - warknąłem odpychając od siebie Carę.
- Przecież lubisz jak dla Ciebie tańczę. - odparła pewnie usadawiając się okrakiem na moich nogach. Popatrzyłem na nią karcąco zaciskając szczękę. Dziewczyna oparła ręce o moje ramiona i wtapiając swoje błękitne tęczówki w moją twarz zaczęła poruszać zmysłowo biodrami. Pozostawałem niewzruszony, mimo tego, że blondynka wcześniej miała rację. Naprawdę podobał mi się sposób w jaki ruszała swoim ciałem, ale nie mogłem pokazać nic po sobie. Mimo wszystko nie dało się wymazać ot tak, półtorarocznego związku, który no dobra, był burzliwy, pojawiały się zdrady z mojej, jak i z jej strony, ale nigdy nie potrafiliśmy sobie powiedzieć na poważnie, że zrywamy. W pewien sposób uzależniliśmy się od siebie i ciężko było się rozstać, aż do pewnego momentu, w którym nie wytrzymałem i zdałem sobie sprawę, że już nic nie uratowałoby nas i prędzej oszalałbym, niż cokolwiek naprawił. Co to za związek bez miłości, gdzie liczyło się tylko pożądanie, nic więcej. Oboje stwierdziliśmy, że najlepiej będzie jak zostaniemy kolegami, ale jak widać, Cara nie umiała zachować dystansu.
- Złaź. - powiedziałem ostrzej i zepchnąłem z kolan zaskoczoną dziewczynę. Stanęła na równe nogi obciągając sukienkę w dół, po czym nic nie mówiąc, odwróciła się na pięcie i zniknęła w tłumie tańczących ludzi, zostawiając mnie samego przy stoliku.
Nie potrzebowałem towarzystwa, ale i tak nie było mi wskazane cieszyć się samotnością. Na mojej twarzy zagościł ogromny uśmiech, kiedy przede mną pojawiły się dwie postacie. Od razu podniosłem się z miejsca, a brunetka rzuciła mi się na szyję.
- Mój Lokersie! Przepraszam, że dzisiaj Ci nie dopingowałam. - powiedziała nieco głośniej ściskając moje barki.
- No jak mogłaś?! To jest niewybaczalne, Leah. - udałem oburzonego, a śliczna mulatka szturchnęła mnie zaczepnie w ramię robiąc przy tym smutną minę. - dobra, wybaczam. - przewróciłem teatralnie oczami, a po chwili przeniosłem wzrok na zmieszaną dziewczynę stojącą za brunetką. Momentalnie spuściła głowę w dół zasłaniając twarz włosami. Uśmiechnąłem się pod nosem i bezdźwięcznie dałem do zrozumienia Leah, by pod byle pretekstem na jakiś czas sobie poszła.
- O, koleżanka z podstawówki! Pójdę się przywitać. - rzuciła bez namysłu i puszczając mi oczko pobiegła na parkiet. Mądra dziewczynka - pomyślałem, w środku ciesząc się jak głupi.
Chloe nawet, gdyby chciała nie mogłaby jej zatrzymać. Rozejrzałem się dookoła sprawdzając, gdzie są moi przyjaciele i mój rywal, na szczęście na horyzoncie nie widziałem, żadnego z nich. Uśmiechnąłem się delikatnie do dziewczyny wskazując głową puste sofy. Nie ruszała się, więc poszerzyłem swój uśmiech, który zawsze działał jak wabik na kobiety mając nadzieję, że i tym razem dołeczki w moich policzkach zmiękczą dziewczynę. Podobno były urocze... podobno, bo ja nie uważałem, by te dwa zagłębienia pomagały w zdobywaniu panienek. Przecież to mój urok osobisty, sposób bycia i dobra bajera sprawiały, że panny same pchały mi się do łóżka.
- Napijesz się czegoś? - zapytałem wskazując ręką na butelkę wódki, kiedy Chloe niepewnie zajęła miejsce obok mnie. W odpowiedzi pokiwała przecząco głową wciąż unikając kontaktu wzrokowego. - to może sok? Woda? Cokolwiek? - ciągnąłem patrząc na profil dziewczyny. Boże, była taka piękna. Kolorowe światła odbijały się od jej jasnej twarzy. Wydęła swoje pełne usta i odwróciła głowę w moją stronę.
- Niech będzie ten sok... - zaśmiałem się i od razu poderwałem się ze skórzanej kanapy.
Po paru minutach wróciłem ze szklanką wypełnioną po brzegi pomarańczową cieczą. Postawiłem szklankę na czarnym blacie, po czym klapnąłem przy brunetce.
- Mam nadzieję, że lubisz pomarańczowy.
- Lubię. - odparła. Objęła słomkę ustami i pociągnęła kilka łyków. Nie potrafiłem oderwać od niej oczu. Cudowna istota musiała być moja.
Siedzieliśmy blisko siebie wymieniając co jakiś czas pojedyncze zdania. Dziewczyna była nieśmiała, więc ciężko było podtrzymać jakąkolwiek rozmowę, ale nie poddawałem się. Wypytywałem ją o pierdoły, żeby jak najdłużej zatrzymać Chloe przy sobie. Zauważyłem jej ukradkowe spojrzenia i delikatny uśmiech, gdy udawałem, że zwracam uwagę na coś innego, bo kiedy tylko przeniosłem wzrok na nią momentalnie się peszyła. Była naprawdę urocza.
- Proszę, proszę, kogo tutaj przywiało. - nagle miłą chwilę przerwał cwany ton Cary, obok której stała Chantelle a zaraz za nimi pojawiła się cała reszta.
- O, mała Chloe. - odezwał się pijany Bieber podchodząc do brunetki. Zerknąłem na dziewczynę, która witała się z Justin'em. Nie zwróciłem większej uwagi na ten kumpelski uścisk, bo brunetka przywitała się w taki sposób z każdym moim przyjacielem. Było dobrze, a nawet bardzo dobrze. Poczułem się odważniejszy - nie żebym nie był pewny siebie, ale przy Chloe musiałem hamować swoje męskie zapędy i trzymać rączki przy sobie. - i objąłem dziewczynę ramieniem. Nie wyraziła żadnego protestu, więc przysunąłem ją bliżej swego boku. Nic nie mówiąc spojrzała na mnie i posłała lekki uśmiech. Była najpiękniejszą dziewczyną na sali. Widziałem zawistne spojrzenie Cary, kiedy obejmowałem brunetkę, ale w dupie miałem jej uczucia, które z mojej strony dawno wygasło i byłem pewny, że i ona do mnie nic nie czuła. Po prostu kierowała nią zwykła złość, że dzisiejszego wieczora ją odrzuciłem. Ale poza niezadowoloną ex i Chantelle, cała reszta bawiła się świetnie. Mieliśmy co świętować. Leah widząc mnie z Chloe puściła mi oczko, a ja w niemej podzięce za to, że ściągnęła tutaj ciemnooką posłałem przyjaciółce najszczerszy uśmiech na jaki było mnie w tamtej chwili stać.
- Muszę do toalety. - usłyszałem cichy głos dziewczyny. Kiwnąłem przytakująco i przesunąłem się, by mogła swobodnie przejść. - zaraz wrócę. - odparła.
- Wracaj szybko. - powiedziałem głośniej łapiąc ją za dłoń i przyciągając do siebie. Skinęła głową i odwracając się na pięcie ruszyła przed siebie. Dopóki nie zniknęła mi z pola widzenia podążałem za Chloe wzrokiem. Po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że nie powinienem był zostawiać jej samej w tym ogromnym klubie. Już chciałem się podnieść i iść za brunetką, ale dosiadł się do mnie Justin zaczynając pierdolić trzy po trzy.
- Bracie mój, co pijemy? - wybełkotał podstawiając mi pod nos kieliszek z czystą.
- Dzisiaj nie piję. - odpowiedziałem odsuwając jego rękę sprzed mojej twarzy. Spojrzał na mnie, jak gdybym właśnie powiedział mu najdziwniejszą rzecz na świecie.
- Nie no! Harry! Ze mną się nie napijesz? - zaśmiałem się na ten najbardziej żałosny tekst, który można było powiedzieć do osoby nie chcącej pić alkoholu. - a może kreseczka? - chłopak nie odpuszczał. Pomachał zachęcająco brwiami, ale ja ponownie odmówiłem. Pierwszy raz podziękowałem za moje ulubione "danie główne", co zszokowało blondyna, ale ja po prostu czułem, że muszę tak postępować, gdy ona była tutaj. Obecność Chloe sprawiała, że nie potrzebowałem żadnych używek, poza tym byłem za dziewczynę odpowiedzialny, a to wiązało się z tym, że musiałem być całkowicie czysty. Jedno piwo całkowicie starczyło, chociaż w normalnych okolicznościach nie wylewałbym za kołnierz, ani nie odmówił mojej ukochanej, czystej jak śnieg - kokainy.
- Pojebało Cię?! No kurwa, co Ty zrobiłaś?! - w tym samym momencie, razem z Justin'em gwałtownie odwróciliśmy głowy w stronę, skąd doszły mocne słowa i pierwsze co zobaczyłem to zdezorientowaną Chloe, która miała mokrą twarz, oraz bluzkę. Obok niej w błyskawicznym tempie pojawiła się wkurzona Leah starająca się wytrzeć alkohol z jej twarzy. Wszyscy byli zdziwieni zachowaniem mojej byłej. ja sam nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego co się tak właściwie stało. Nie widziałem zdarzenia będąc pochłonięty rozmową z przyjacielem.
Zerwałem się ze skórzanej sofy podchodząc do naćpanej Cary i złapałem ją za fraki. Ta wariatka oblała Chloe piwem. Dlaczego to zrobiła? Nie miałem pojęcia. Ok, nie lubiła jej, ale to chyba nie był powód do wylewania całego browara na niewinną dziewczynę. Myślałem, że zabiję Carę.
- Jesteś pierdolnięta? - syknąłem przez zęby trzymając blondynkę za nadgarstek. Patrzyła na mnie obojętnym wzrokiem, a jej usta wykrzywiły się w bezczelnym uśmiechu. - masz ją przeprosić, teraz.
- Nie. - słysząc odmowę poczułem jak krew w żyłach zaczyna szybciej krążyć, a serce waliło mocniej ze złości. Szarpnąłem Carą przysuwając ją do Chloe.
- Stary, uspokój się. - odezwał się Joe stając za mną. Mój oddech był ciężki i szybki. Gdyby nie chłopak, nie wiem co zrobiłbym tej kretynce. - jest naćpana, nie ogarnia. - po jego słowach wypuściłem ją z mocnego uścisku, ale miałem świadomość tego, że moja była dziewczyna zrobiła to z premedytacją i była w pełni świadoma swego czynu. Nie chciałem wszczynać awantur i psuć wszystkim imprezy, więc olałem całkowicie Carę i zająłem się Chloe.
- Gdzie ona jest? - zwróciłem się do przyjaciół siedzących w loży.
- Poszła z Leah. - na moje pytanie zareagował Zayn. Nie odpowiedziałem tylko pobiegłem za dziewczynami.
*
Znalazłem je w łazience, kiedy mulatka próbowała osuszyć mokre ubranie Chloe. Powiedziałem przyjaciółce, że zaopiekuję się dziewczyną i przy mnie już więcej nic się jej nie stanie. Leah strasznie przejęła się całą sytuacją. Nie musiała nic mówić, żebym wiedział, że było jej wstyd za Carę i za to co zrobiła. Mi również było głupio. Gdy dziewczyny opuściły toaletę Chloe pędem skierowała się do wyjścia, a Leah pobiegła za nią, by ją zatrzymać.
- Zajmę się tym. - powstrzymałem przyjaciółkę i zapewniłem, że odwiozę brunetkę do domu. Czarnowłosa nie wyrażała żadnego sprzeciwu. Poprosiła mnie tylko, żebym poinformował ją jak bezpiecznie dotrzemy na miejsce. - dobra, lecę, bo mi ucieknie! - rzuciłem w pośpiechu, po czym zostawiłem Leah samą w korytarzu.
Zmartwiony rozglądałem się na boki w poszukiwaniu mojej zguby i przepychałem ludzi wchodzących mi w drogę. Nie mogłem wyobrazić sobie jak czuła się Chloe, ale wiedziałem, że po pierwsze - nie daruję tego Carze, a po drugie - brunetka za żadne skarby nie powinna była zostawać sama. Zauważyłem ją przy wyjściu. Wyciągnąłem w jej kierunku rękę dotykając ramienia brunetki, na co ona odwróciła gwałtownie głowę. Przewróciła oczami "strzepując" moją dłoń ze swojej bluzki i szublo wyszła z klubu.
- Zostaw mnie, Harry. - powiedziała, kiedy nie dawałem za wygraną i dotrzymywałem jej równego tempa.
- Odwiozę Cię.
- Nie. - powiedziała stanowczo. Była uparta. Z założonymi rękoma na piersi przeplatała swoimi chudziutkimi nogami coraz szybciej.
- Uparciuchu. Czekaj! - wołałem za nią, ale ona nie miała najmniejszego zamiaru się mnie słuchać. Wyprzedziłem dziewczynę i biegnąc tyłem starałem się ją zatrzymać. Nie zauważyłem nawet kiedy znaleźliśmy się w ciemnej uliczce między jakimiś garażami. Chloe zaczęła spowalniać rozglądając się na wszystkie strony. Przystanęła. Odetchnąłem z ulgą. Zbliżałem się do dziewczyny, która z każdym moim krokiem w przód, robiła krok w tył, aż w końcu plecami uderzyła o betonową ścianę jednego z garaży.
- Odejdź. - odparła drżącym głosem. Stanąłem przed nią lustrując jej śliczną buzię, którą oświetlała słabo świecąca latarnia Makijaż Chloe był rozmazany, a końcówki włosów jeszcze wilgotne od piwa. Przechyliłem głowę w prawą stronę marszcząc przy tym brwi. Skupiłem wzrok na policzku dziewczyny i wolno uniosłem rękę ku górze chcąc odsłonić opadające na twarz kosmyki ciemnych włosów Chloe i dokładniej przyjrzeć się miejscu, gdzie widniała duża, długa blizna. Przerażony wzrok brunetki nie zniechęcał mnie do tego, by sprawdzić dokąd sięgało znamię, którego wcześniej nie zdołałem dostrzec. - przestań. - fuknęła odpychając moją rękę. Jej małe dłonie natychmiast zarzuciły wszystkie włosy na jedną stronę zasłaniając przy tym bliznę. Przez chwilę stała opierając się o chropowatą powierzchnię betonowej ściany, po czym z całym impetem odepchnęła mnie od siebie i wyminęła mnie.
- Chloe! - widząc jak dziewczyna się oddala popędziłem za nią. Nie mogłem pozwolić, żeby zniknęła całkowicie w ciemnej uliczce. Podbiegłem do dziewczyny i chwytając ją w pasie, przerzuciłem sobie przez ramię. Nie ruszały mnie protesty, ani uderzenia małymi piąstkami w moje plecy. Miałem w dupie złość brunetki. Niosłem ją jak worek ziemniaków do swojego samochodu nie zważając na jej zachowanie. Kiedy stanąłem przy samochodzie, jedną ręką podtrzymywałem Chloe, a drugą otworzyłem drzwi od strony pasażera i wsadziłem dziewczynę do środka. Uspokoiła się. Oparła się o siedzenie zasłaniając policzek gęstymi włosami. Zwróciła głowę w drugą stronę, kiedy tylko zająłem miejsce za kierownicą. Westchnąłem z bezsilności i bez słowa ruszyłem spod klubu, nie zadając jej żadnych pytań, bo wiedziałem, że nie udzieliłaby odpowiedzi.
~*~
Misie.. nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, poza brakiem czasu. Jest mi strasznie głupio, że dopiero po około miesiącu dodaję rozdział, ale uwierzcie mi, że w moim życiu dużo się dzieje i doba to zdecydowanie za mało. Błagam, wydłużcie mi ją! ;-( Nie będę podawała terminu kolejnego rozdziału (nawet w przybliżeniu), bo po prostu nie jestem w stanie się określić. Przepraszam Was za ten poślizg i za zaległości w blogach.. wybaczycie?
xoxo
Wybaczam misiu ♥ Sama też nie mam czasu na pisanie i doskonale wiem jak to jest, gdy brakuje czasu. Ale mimo to, napisałaś rewelacyjny rozdział. Jesteś mistrzynią w pisaniu punktu widzenia Harrego. Kocham cię za to ♥ Nie spodziewałam się, że ma takie życie. Zaskoczyłaś mnie ;))
OdpowiedzUsuńJest taki troskliwy wobec Cloe. To wspaniałe, że nie odpuścił i za nią poszedł. Trzymam za nich kciuki :D A Carze sama bym za tą akcję z piwem przywaliła!
Pozdrawiam i życzę ci słoneczko, abyś miała w końcu czas na pisanie ;-* KC
http://gangsterzyzprzypadku.blogspot.com/
Jejku to było cudowne ! pełen wrażeń rozdział, aż chce się więcej i z niecierpliwością będę czekać na kolejny :) !
OdpowiedzUsuńRozumiem cię jeżeli chodzi o brak czasu!
OdpowiedzUsuńDoskonale wiem jak trudno pogodzic ze wszystkimi swoimi pasjami szkołe i tak dalej!
Rozdział trzyma w napięciu...
I WANT MORE!
W między czasie zapraszam do mnie http://dreamfanfictiononedirection.blogspot.com/
Jeżeli nie masz zwiastunu na tego lub innego bloga i chcesz go mieć mogę go wykonać zapraszam : http://zwiastuny-u-boonie.blogspot.com/p/zamow_10.html
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za spam ,
chce nasteny super piszesz
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero dzisiaj odwiedziłam blog. Wiedziałam, że dodałaś ten rozdział, ale nie miałam czasu się za niego zabrać… przepraszam!!
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny. Bardzo mi się podoba to, co piszesz i jak to piszesz. Ale ja przecież to wszytko mówię, a raczej piszę pod każdym rozdziałem, więc to żadna nowość...
Super <33
Super <33
Super <33
Chcę już nexta...
I obiecuję, przeczytam od razu ;D